"Super Express": - Leszek Miller krótko podsumował wtorkowe perypetie Radosława Sikorskiego: rano dramat, wieczorem farsa. Ile w tej sytuacji dramatu, a ile farsy?
Rafał Ziemkiewicz: - Przyznam szczerze, że w pierwszej chwili wydawało mi się, że jestem w stanie to wszystko opisać w racjonalnych kategoriach. Zakładałem po prostu, że Radosław Sikorski próbuje w perfidny sposób zemścić się na Tusku. Były premier faktycznie oszukał go w sposób koncertowy, zapewniając, że Sikorski jest naszym jedynym kandydatem na ważne europejskie stanowisko, a on, Tusk, takich ambicji nie ma. To wszystko okazało się nieprawdą i jak znam Sikorskiego, musiało go to bardzo zaboleć.
Zobacz też: Opinie. Patryk Vega: Politycy z pierwszej piątki byli agentami SB!
- Ale element zemsty pan odrzuca?
- Jeżeli faktycznie próbował się zemścić, to potem chyba przestraszył się skutków własnej śmiałości. Albo trzeba po prostu założyć, że paplał w rozmowie z amerykańskim dziennikarzem. Nasi politycy są strasznie zdeprawowani prawem do autoryzacji. Przyzwyczaili się, że mogą pleść co im ślina na język przyniesie, bo potem i tak będą mogli skorygować swoje wypowiedzi. W szerokim świecie nie ma takich zwyczajów, że polityk najpierw coś mówi, żeby następnie sprawdzić, co sam powiedział, przy autoryzacji. Mam wrażenie, że Sikorskiemu cała ta sytuacja wymknęła się spod kontroli.
- Niepokoi się pan, że tak łatwo pogubił się człowiek, który przez siedem lat był kreatorem polskiej polityki zagranicznej? Ile razy wcześniej mógł się pogubić wcześniej?
- Jest to faktycznie niepokojące. Tym bardziej że trzeba przypomnieć taśmy z rozmów przy ośmiorniczkach, na których słychać, że on jako szef dyplomacji opowiada o naszych operacjach wywiadowczych osobie zupełnie do tego niepowołanej, której nie ma prawa tego opowiadać. A już na miano cyrku zasługuje wszystko to, co się zdarzyło później. To też chyba coś, co trudno komukolwiek ogarnąć.
- Mówi pan o nieudolnych próbach zażegnania kryzysu wywołanego przez wywiad?
- Tak. Z jednej strony mamy zachowanie samego Sikorskiego, który nagle stwierdza, że mu się pomyliło i w ogóle nie było spotkania Tuska z Putinem, choć są oczywiste medialne dowody na to, że jednak miało ono miejsce. Potem mamy wejście pani Kopacz, która mówi, że takiego zachowania Sikorskiego nie będzie tolerować, chociaż z punktu widzenie konstytucji nie mogła sobie na takie uwagi pozwolić. Rodzi to podejrzenia, że kiedy Ewa Kopacz była marszałkiem Sejmu, traktowała jako rzecz oczywistą to, że Donald Tusk ją sztorcuje i mówi, co ma, a czego nie ma zrobić. Do tego pojawia się wiadomość, że Tusk zaprzecza temu, aby Putin cokolwiek takiego mu mówił. Pojawia się jednak były prezydent Gruzji, który informuje, że Tusk o propozycji Putina osobiście mu opowiadał. Mamy więc całą serię katastrof.
- Lud nie pozostawia na Sikorskim suchej nitki. Internetowe memy mówią o nim "dyplomatołek", cytując Władysława Bartoszewskiego, który w ten sposób określał ludzi z PiS. Ludzie wiedzą, co mówią?
- Obserwując tę sytuację, można powiedzieć: daj nam, Boże, takich "dyplomatołków", jakich Władysław Bartoszewski potępiał. Takiej katastrofy sobie nie wyobrażałem. Dla mnie najbardziej przerażające i jednocześnie fascynujące jest przymierzenie tej historii z Putinem do polityki zagranicznej prowadzonej przez Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego później. Jeśli Sikorski jako coś oczywistego w rozmowie z dziennikarzem mówi, że Tusk wiedział, iż jest nagrywany, i nic nie odpowiedział, to coś tu jest nie tak. Jeśli były premier rozmawiał mając świadomość, że jest nagrywany, być może determinowało to zachowanie jego i Sikorskiego szczególnie po 2010 roku i tragedii w Smoleńsku.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail