Tomasz Walczak: Oligarchowie nie obalą Putina

2014-12-27 3:00

Tomasz Walczak w romoawie z Claesem Ericsononem

"Super Express": - W Rosji mieszka obecnie 111 dolarowych miliarderów. Czy każdego z nich nazwałby pan oligarchą?

Claes Ericson: - Nie. Modelowy oligarcha posiada nie tylko niewyobrażalne bogactwo, ale także szerokie wpływy polityczne. Miliarderom, o których pan wspomniał, tych wpływów brakuje. Są, oczywiście, gdzieś w orbicie Kremla, ale nie wpływają na politykę, jak najbogatsi Rosjanie w latach 90. Z drugiej strony jest wielu Rosjan, których nie ma na tej liście, bo nie obnoszą się ze swoim bogactwem, a nawet starają się go ukryć, ale mają ogromne wpływy na Kremlu. Takich ludzi jest w Rosji około 30 i jednym z nich - tym najważniejszym - jest sam Putin. Każdy z tej grupy jest mniej lub bardziej powiązany z prezydentem.

- Putin jet w jakiejś mierze zależny od woich oligarchów czy wyciągnął lekcję z polityki Jelcyna, który dał ię otoczyć ludźmi decydującymi za niego?

- Putin jest absolutnym władcą na Kremlu, choć utrzymanie tej pozycji nie jest łatwe. Z jednej strony musi zadowalać różne wpływowe grupy interesu, a z drugiej pokazać, że to on tu rządzi. To wymaga od niego sporych umiejętności zarządzania zasobami ludzkimi.

- Jak sobie radzi wobec kryzysu, który coraz mocniej daje się w Rosji we znaki? Może stracić kontrolę nad sytuacją i paść ofiarą tracących ogromne pieniądze oligarchów, którzy mają pełne prawo być wściekli na jego szkodliwą politykę wobec Ukrainy?

- Nie sądzę, żeby jego otoczenie miało go odsunąć od władzy. Aby tak się stało, potrzeba by silnej i zjednoczonej grupy, a zaplecze Putina jest bardzo podzielone na wzajemnie zwalczające się frakcje. Poza tym dla tych ludzi Putin, mimo coraz większego chaosu, jest gwarantem stabilności i wolnego rynku. Większość z nich boi się też, że nowy lider nie będzie miał umiejętności rozładowywania sporów wśród ludzi władzy i co gorsze, trzeba będzie wobec kogoś takiego budować nową lojalność. Wydaje mi się więc, że otoczenie Putina postawi po prostu na status quo.

- W swojej książce twierdzi pan, że oligarchia w postsowieckiej Rosji nie jest jednorodnym zjawiskiem i przechodziła różne fazy. Jak wyglądała ta ewolucja?

- Pierwszymi oligarchami byli pogrobowcy radzieckiej nomenklatury. To partyjnym karierowiczom z KPZR najłatwiej było zarobić wielkie pieniądze na gruzach walącego się ZSRR. Ich wpływy polityczne pozwalały wykorzystać szansę, jaką dała pieriestrojka, a potem rodzący się kapitalizm i uwłaszczyć się na państwowym majątku. Szczególnie było to widoczne w sektorze naftowym i gazowym, w którym wysoko postawieni urzędnicy stopniowo przejmowali mienie państwowe na własność.

- I tu zaczyna się historia Gazpromu...

- Właśnie. Gazprom powstał na bazie radzieckiego ministerstwa przemysłu gazowego. Ministerstwo zamieniło się w spółkę państwową, którą potem sprywatyzowano. Za wszystkim stał minister Wiktor Czernomyrdin. To on został pierwszym szefem Gazpromu i pierwszym oligarchą, który zdyskontował władzę, by zgromadzić majątek. Na Gazpromie dorobił się też inny urzędnik - Rem Wiachiriew. Został szefem tej spółki, gdy w 1992 roku Czernomyrdin został premierem. Na początku XXI w. miał w niej największe udziały. Podobna historia dotyczy Łukoilu. Stworzył go radziecki wiceminister przemysłu naftowego Wagit Alekperow i został jego prezesem. W połowie lat 90. wszyscy trzej znaleźli się na liście najbogatszych Rosjan amerykańskiego "Forbesa".

- W wyobraźni mas najbardziej zapisali się jednak inni, których nazywa pan oligarchami przedsiębiorcami - Michaił Chodorkowski, Borys Bieriezowski, Władimir Gusiński, Michaił Fridman. Zaczynali bez grosza przy duszy, a pod koniec lat 90. byli nie tylko najbogatszymi ludźmi Rosji, ale de facto rządzili tym krajem. Skąd się wzięło ich bogactwo?

- Najczęściej schemat wyglądał tak, że zaczynali w czasach ZSRR od handlowania każdym deficytowym towarem, jaki zdołali zdobyć. Najpierw były to najprostsze produkty, a z czasem oferowali tak wyrafinowaną technikę jak magnetowidy czy komputery. Żeby nie podpaść władzom, opierali się na protekcji urzędników lub wręcz mafiozów. Kolejnym etapem było założenie banku - każdy szanujący się przedsiębiorca go zakładał. Trzeba było jeszcze zadbać o to, żeby te prywatne banki obsługiwały państwowe instytucje i pożyczały im pieniądze. Na tym można było zarobić spore pieniądze, które potem posłużyły do udziału w prywatyzacji, której apogeum były tzw. aukcje zastawne. To wtedy w ręce oligarchów wpadły spółki surowcowe, które pozwoliły im stać się tak nieprzyzwoicie bogatymi ludźmi.

Zobacz: Tomasz Walczak: Ilu ludzi potrzeba do realizacji obietnic Ewy Kopacz?

- Im bogatsi się stawali, tym trudniej było uniknąć konfliktu między nimi. Dziś spory w rosyjskiej elicie biznesowo-politycznej załatwia się polubownie, ale w połowie lat 90. zrobiono z tego niemal spektakl telewizyjny.

- Przed 1993 rokiem najpotężniejsi oligarchowie rzadko wchodzili sobie w drogę. Na rynku było jeszcze sporo miejsca i każdy mógł zarobić na prywatyzacji. Kiedy jednak do wzięcia pozostawało coraz mniej cennych firm, konfliktu nie dało się uniknąć. W zasadzie każdy oligarcha miał ludzi od zbierania kompromitujących materiałów na kolegów "z branży". Najgłośniejszy spór toczył się między Bieriezowskim i Gusińskim, którego jednym z głośnych epizodów był pościg ulicami Moskwy za Gusińskim. Ścigali go uzbrojeni po zęby ludzie wszechmocnego szefa ochrony Jelcyna Aleksandra Korżakowa, który grał w jednej drużynie z Bieriezowskim. Gusiński i Bieriezowski dysponowali swoimi imperiami medialnymi, w których obrzucali się nawzajem błotem. Cała ta wojna jednych oligarchów z drugimi bardzo zraziła do nich społeczeństwo rosyjskie, które i tak miało dosyć ich ostentacyjnego bogactwa.

- Na tej niechęci wypłynął Władimir Putin, który wypowiedział oligarchom otwartą wojnę. To najbogatsi stworzyli Rosję, której tak nienawidziło społeczeństwo i dali paliwo, by Putin utrzymał taką popularność wśród Rosjan?

- Absolutnie. Rosjanie ziali nienawiścią do oligarchów. Rosja w 2000 roku była nadal niesłychanie biednym krajem, a oni byli obrzydliwie bogaci. Co tu dużo mówić, Putin po dojściu do władzy miał wszelkie powody, żeby rozprawić się z oligarchami, odzyskać zachwianą przez nich polityczną stabilność i władzę dla państwa. Zdobył tym sobie nie tylko lojalność tych oligarchów, którzy przetrwali wojnę z Putinem, ale także ogromną popularność wśród Rosjan. Kiedy Chodorkowski w 2003 roku trafił do więzienia, społeczeństwo pomyślało sobie, że dobrze mu tak. Doigrał się.

- Pod koniec lat 90. i rządów Jelcyna to oligarchowie sprawowali jednak władzę w państwie i to oni kształtowali Rosję na swój obraz i podobieństwo. Jak to się stało?

- Była to kombinacja dwóch czynników. Z jednej strony wierchuszka oligarchów miała na własność połowę gospodarki Rosji. Samo państwo było niezwykle słabe. Tak samo jak Jelcyn, który wiedział, że jego utrzymanie się przy władzy zależy od pieniędzy oligarchów. Pod koniec lat 90. był już tylko marionetką sterowaną przez tzw. Rodzinę, czyli wewnętrzny krąg oligarchów, do którego należał m.in. Borys Bieriezowski.

- Dobre czasy szybko się skończyły, kiedy prezydentem został Putin. Wykończył jednych bogaczy i dał szansę dojść do wielkich majątków innym. Skąd wzięli się ci putinowscy oligarchowie?

- Mają bardzo różne korzenie. Wielu z nich pochodzi z otoczenia Putina. Część przybyła za nim z Petersburga, gdzie piastował ważne stanowiska za czasów mera Anatolija Sobczaka, część to byli oficerowie KGB. Nie brakowało też takich, którzy w latach 90. zarobili spore pieniądze i lojalność wobec Putina dała im szansę stać się miliarderami. Jeśli w latach 90. oligarchowie najpierw się bogacili, by potem zyskać polityczne wpływy, to za czasów Putina było na odwrót - najpierw stawali się bardzo wpływowymi ludźmi, by potem te wpływy wykorzystać do budowania ogromnych majątków. W jakimś sensie sytuacja była więc podobna do karier Czernomyrdina czy Wiachiriewa.

- Na pewno nie zmieniło się jedno - i za Jelcyna, i za Putina oligarchowie lubili przechwalać się swoim bogactwem i wydawać je w ekstrawagancki sposób...

- Bryluje w tym Roman Abramowicz. Krążą legendy o jego wartym 1,5 mld dolarów jachcie z dwoma basenami, dwoma lądowiskami dla helikopterów, przeciwrakietowym systemem radarowym i łodzią podwodną. Kiedyś podczas pobytu w Baku zachciało mu się sushi, którego w stolicy Azerbejdżanu nie sposób było kupić. Ostatecznie dostarczono mu je z Londynu jego prywatnym samolotem. Cała operacja kosztowała 40 tysięcy dolarów. Ekstrawagancji nie brakuje też Siergiejowi Rodionowowi, który lubi się chwalić wdziękami swojej trzeciej żony. Rozkładówka "Playboya" to było dla niego za mało, więc załatwił publikację albumu z jej odważnymi aktami w prestiżowym wydawnictwie. Było trochę skandalu, bo zdjęcia uznano wręcz za pornografię.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail