"Super Express": - Jak pan, niemiecki dziennikarz, pamięta poranek 10 kwietnia 2010 roku?
Juergen Roth: - Ta tragedia była w Europie bardzo szeroko komentowana, była przecież wyjątkowym wydarzeniem w historii Europy. Śmierć głowy państwa, wielu ministrów, parlamentarzystów, wojskowych. Pojawiały się w tamtym czasie różne sprzeczne opinie, także wygłaszane przez polityków, czy był to zamach, czy tragiczny wypadek.
- W Niemczech słynie pan z tekstów na temat przestępczości zorganizowanej, terroryzmu, powiązań finansowych polityków. Dlaczego Smoleńsk?
- W tamtym czasie zacząłem swoje śledztwo dziennikarskie nie z myślą o książce, ale po prostu z chęci wyjaśnienia i wytłumaczenia niemieckim czytelnikom, co się stało 10 kwietnia 2010. Nie było w tym śladu doszukiwania się czegokolwiek poza katastrofą, obiektywnie sprawdzałem różne tropy, różne punkty widzenia. Podejrzeń nabrałem dopiero po zaskakująco szybkim i zdumiewająco "rozwiewającym wątpliwości" raporcie Rosjan ogłoszonym przez panią Anodinę, w którym winni byli wyłącznie Polacy.
- A jak stwierdził później prezydent Putin przy okazji zamachu na malezyjski samolot w Donbasie, "za tragedię odpowiada państwo, na terenie którego do tragedii doszło"?
- To jest typowe dla Putina, część tej książki pokazuje zresztą tragedię smoleńską w kontekście międzynarodowym oraz "polityki kłamstw" Putina, jego związków z organizacjami przestępczymi, a także metod, którymi doszedł do władzy, kieruje państwem i działa na Ukrainie, bądź przy okazji zamachów.
- Ogłosił pan, że jest w posiadaniu dokumentów niemieckiego wywiadu mówiących o dowodach na użycie materiałów wybuchowych w samolocie w Smoleńsku?
- Tak, w raporcie Bundesnachrichtendienst (BND - Federalna Służba Wywiadowcza - przyp. red.) są komentarze i uwagi, że tragedia 10 kwietnia 2010 roku nie była zwykłym wypadkiem i że w użyciu były materiały wybuchowe. To bardzo szczegółowy i długi raport oparty na różnych źródłach, ale nie mogę o nim teraz otwarcie rozmawiać.
- Jak zachodnia opinia publiczna odbiera tragedię smoleńską?
- Zdecydowana większość ludzi zna tylko wersję rosyjską z raportu Anodiny. Mam jednak wrażenie (a także nadzieję), że to się zmienia po tym, co w ostatnich latach robili Rosjanie i Putin jako prezydent. Mam nadzieję, że do zmiany tych opinii przyczyni się też moja książka, która ukaże się 7 kwietnia w Niemczech, a w maju w Polsce. Dziś mamy właściwie nową zimną wojnę, ale w 2010 roku Putin w krajach zachodnich był jednak niemal powszechnie prezentowany jako polityk odpowiedzialny, któremu można wierzyć, że chce zmienić Rosję na lepsze.
- W sprawie rosyjskiego i polskiego śledztwa wokół katastrofy smoleńskiej najbardziej szokują mnie różnice między tymi dochodzeniami a tym, co robią Holendrzy w sprawie zestrzelonego niedawno samolotu malezyjskich linii lotniczych z ich obywatelami. Delikatnie mówiąc, nasze śledztwo jest ociężałe.
- Nie ma porównania. W przypadku samolotu lecącego z Amsterdamu mamy przecież międzynarodowe śledztwo z udziałem wielu państw Unii Europejskiej. Wspierane dodatkowo przez władze Malezji, Australii i Nowej Zelandii. Naprawdę starają się znaleźć wyjaśnienie wszystkiego, co się stało, a wina Rosjan jest tu bardziej czytelna.
- Nasi się nie starają?
- Waszym śledczym "pomagają" Rosjanie, którzy nawet w przypadku tragedii z udziałem ich obywateli niemal za każdym razem zaciemniają obraz, tuszują prawdziwe powody, utajniają dokumenty. Nigdy nie idzie to normalną drogą jak w przypadku normalnego śledztwa.
- Podkreśla pan, że międzynarodowe śledztwo tu pomaga...
- I z dużym zdumieniem, zajmując się tragedią smoleńską, usłyszałem, że premier Donald Tusk głośno podkreślał, że "międzynarodowe śledztwo jest niemożliwe". Ciekaw jestem, czy po ogłoszeniu jak najbardziej międzynarodowego śledztwa w sprawie samolotu zestrzelonego nad Donieckiem przyznał, że jest jednak możliwe?
- Muszę przyznać, że trochę to żenujące, ale przemilczał tę sprawę. Niektórzy politycy przebąkiwali, że "musimy ufać polskiemu państwu".
- Premier Tusk w jasny sposób chciał też zbliżenia z Putinem i to zapewne mu przeszkadzało. Premier Holandii przeciwnie. Głośno podkreślał wagę śledztwa międzynarodowego w takiej sprawie. Dziwię się też największym polskim mediom, że nie porównywały tych sytuacji i przemilczały to, że jednak śledztwo międzynarodowe nie tylko było możliwe, ale bardzo pomogło.
- Dlaczego pańskim zdaniem tak się stało?
- Obserwuję sytuację mediów i mam wrażenie, że w Polsce środowisko dziennikarskie za bardzo przypomina polityków. Jedni są zbyt pobłażliwi wobec rządu, inni wobec opozycji. Nie ma silnego związku dziennikarzy, który reprezentowałby całą grupę o różnych poglądach, tak jak w Niemczech i wielu innych krajach UE. Tę słabość polskich mediów widać choćby w przypadku dziennikarstwa śledczego.
- Po czym?
- Dziennikarze śledczy z całego świata pozostają w sieciach wzajemnych kontaktów, w grupach. Spotykam w nich wielu dziennikarzy z Europy Zachodniej, także ze Wschodniej. Nigdy nie spotkałem jednak kogoś z Polski. To zły sygnał. Spodziewam się zatem, że wielu dziennikarzy jakoś uzależnionych od rządu bądź kibicujących mu tak, jak kibicuje się sportowcom, zaatakuje mnie, nawet nie czytając książki. Choć zaczynałem prace nad nią, nie przesądzając o tym, jaka jest prawda.
- Może ich pan przekona?
- Może? Nie mam nic wspólnego ani z polskimi władzami, ani z opozycją. Pokażę fakty, pokażę sprzeczności, porównania. Czytelnicy i politycy w Polsce będą mogli sobie wyrobić własną opinię. Muszę przyznać, że ci, którzy poznali ją przed drukiem, przyznawali, że tragedia smoleńska nie mogła być "normalnym wypadkiem lotniczym". Wielu zmieniło zdanie. Zbyt wiele spraw, które przytaczam w oczywisty sposób, świadczy, że to nie mógł być tylko wypadek.
Czytaj: Mirosław Skowron o zarzutach dla rosyjskich kontrolerów. Boleśnie proste