Mam niestety wrażenie, że prawda o katastrofie pozostanie jednak boleśnie prosta zarówno dla zwolenników jednej, jak i drugiej strony polskiej sceny politycznej. Jedna strona wie wszystko już od pamiętnego poranka 10 kwietnia. Tylko dlatego, że dostaje furii na myśl o braciach Kaczyńskich. Z tego powodu od początku wiadomo było, że był pijany polski generał, że prezydent nakazał lądowanie ("jak nie wyląduję, to mnie zabije"), a piloci chcieli ryzykować, bo byli "debeściakami". Sugerowanie winy Rosjan było próbą wybielania winnych po stronie polskiej i rusofobią. Ciekaw jestem, czy cały zestaw autorytetów medialnych będzie teraz konsekwentny i oskarży o rusofobię i oszołomstwo prokuraturę wojskową.
Druga strona od początku była przekonana, że to zamach. Pojawiała się bomba próżniowa, a prokuraturę i rząd oskarżano o chodzenie na pasku Rosjan. Też jestem ciekaw, czy po ociężałym, ale jednak postępie w sprawie, będzie potrafiła zmienić nieco zdanie.
Polska ma gigantyczny problem ze śledztwem w sprawie tragedii w Smoleńsku. Przez lata rząd twierdził, że to śledztwo nie może wyglądać inaczej, bo takie jest prawo w przypadku katastrof na terenie obcego kraju.
W trakcie polskiego śledztwa doszło jednak do zamachu na samolot malezyjskich linii lotniczych, przewożący głównie holenderskich pasażerów. Zamachu nie tylko na terenie obcego kraju, ale w dodatku na terenie ogarniętym wojną. I nagle okazało się, że są normalne kraje, jak Holandia, którym "cały świat" może nie zazdrości sukcesu tak jak nam, ale te kraje po prostu działają.
Prawda nie jest w tym przypadku arcyboleśnie prosta co do katastrofy smoleńskiej. Jest boleśnie prosta co do stanu polskiego państwa. Prawda jest taka, że Holendrzy doczekają się zakończenia swojego śledztwa, kiedy my będziemy jeszcze głęboko w lesie. I niemal jestem w stanie się założyć, że o naszym będziemy mówili jeszcze za 5 lat, w okolicach 10. rocznicy tej tragedii.
Zobacz: Katastrofa w Smoleńsku. Są zarzuty dla rosyjskich kontrolerów