Pani Danuta mieszkała na Starówce, w Domu pod Królami i tam zastał ją 1 sierpnia - Pochodzę z rodziny muzyków, sama od dziecka grałam na pianinie. Dobrze wychowane dziecko, które bez mamusi w zasadzie niczego nie robiło – opowiada z uśmiechem.
"Mamusiu, idę do powstania!"
- Kiedy wybuchło powstanie, zobaczyłam przez okno na ulicy Hipotecznej, jak maszerował chłopak z biało-czerwoną opaską i karabinem dyndającym mu na plecach. Wyskoczyłam i zapytałam, jak się można dołączyć. Podał mi adres na Długiej. Poszłam do mamy i powiedziałam: „Mamusiu, ja idę do powstania! Do widzenia!”. To było moje pierwsze pasowanie na dorosłość – wspomina poruszona.
Przez pierwszy miesiąc "Lena" walczyła razem z koleżanką na Starówce. - Byłyśmy od wszystkiego: roznosiłyśmy wiadomości na karteczkach, pomagałyśmy w gotowaniu, kogoś trzeba było zanieść na noszach, bandaże zorganizować, zanieść komuś jedzenie to szłyśmy my – opowiada. Czy się bała? - Nie, my byliśmy bardzo młodzi. Mieliśmy poczucie, że nam nic nie może się stać - mówi. - Później, gdy śmierć zabierała moich kolegów, gdy była każdego dnia tak blisko nas, zrozumieliśmy, że to może spotkać każdego - przyznaje. Szczególnie poruszyła ją historia pewnej zakochanej pary. - Oni bardzo chcieli wziąć ślub. Prosili kapelana, aż w końcu się zgodził. Ja grałam im podczas ceremonii Marsza weselnego na takim rozklekotanym pianinie. Dwa dni później oboje zginęli w Pasażu Simonsa - wspomina.
Kanałami na Śródmieście
Jednym z najbardziej traumatycznych przeżyć była dla pani Danuty przeprawa z powstańcami kanałami na Śródmieście. - Wchodziliśmy rządkiem na placu Krasińskich, a wyszliśmy na Nowym Świecie. Cztery godziny brodziliśmy w śmierdzącej wodzie, w kompletnej ciemności, trzymając się jeden drugiego. Nie wolno było się zatrzymać ani iść rytmicznie, bo mogliby nas usłyszeć na górze Niemcy - opowiada. - Ranny chłopak opierał się na moich plecach i tak szliśmy w ciszy - mówi przejęta.
Suchary i kasza
Co jedli powstańcy? Po trzech dniach skończył się chleb, potem były tylko suchary, kasza i jak się udało konserwy z odbitego magazynu żywności na Stawkach. - To była nieoceniona pomoc mam i babć, które gotowały kotły kaszy i tym nas karmiły. Kasza najczęściej była przypalona, bo jak był nalot, to wszyscy kryli się w piwnicach, a ta kasza gotowała się dalej na podwórzach w kotłach do prania bielizny - wraca wspomnieniami do tamtych dni.
Sanitariuszka trafiona odłamkiem
W Śródmieściu pani Danuta została ranna. - Szłyśmy Kruczą z koleżanką, gdy usłyszałyśmy "ryczącą krowę" [jedna z najbrutalniejszych broni Niemców, miotacz pociskami fosforowymi - przyp. red.] - Szybko schowałyśmy się pod wystawę w takim opustoszałym sklepie z powybijanymi szybami. Pocisk trafił tuż obok. Gdy było po wszystkim, koleżanka mówi: "Zobacz, coś masz na spodniach". Poczułam coś mokrego, a to tam odłamek się złapał. Byłam w szoku, dlatego nie czułam w pierwszej chwili bólu - wraca do dramatycznych chwil "Lena" i dodaje, że nosi ten odłamek w nodze do dziś.