Warzecha: Psychoterapia inflacyjna
Stają państwo przy kasie w sklepie. Sprawdzają państwo jeszcze raz, czy na pewno nie mają państwo w koszyku niczego zbędnego. Uff, nie, tylko naprawdę potrzebne rzeczy, żadnych zbytków. Kasjer zaczyna liczyć, przeciąga towary nad skanerem – pik, pik, pik – a suma na wyświetlaczu rośnie błyskawicznie. Kiedy pojawia się podsumowanie, robi się państwu duszno, na czole pojawia się zimny pot, serce zaczyna walić. Przecież jeszcze dwa tygodnie za to samo było dobrych kilka złotych mniej!Wtedy przychodzi państwu do głowy to straszne słowo: inflacja. To już nie jest termin teoretyczny, jakieś niezrozumiałe słowo, używane w dyskusjach ekonomistów i niemal nieobecne w debatach polityków. To jest tutaj, na co dzień, u państwa w portfelu, jak jakiś irytujący mól pożerający gotówkę, a co gorsza – te niewielkie oszczędności, które sobie państwo zgromadzili w banku. Wszystko to przygnębiające i bardzo nieprzyjemne, prawda? Otóż – nie, nieprawda, państwo po prostu ulegli wrogiej propagandzie. Proszę sobie poszukać w internecie środowej konferencji prezesa NBP Adama Glapińskiego. Z niej dopiero dowiedzą się państwo, jak jest, a ja mogę to państwu tutaj streścić. Otóż – naprawdę jest dobrze. Ba, bardzo dobrze! Co ja piszę – jest wręcz znakomicie! Gospodarka rozwija się wspaniale, idziemy do przodu jak tygrysy, a ta niby inflacja, cóż, jest po prostu – jak wyjaśnia pan prezes – ceną za to doskonałe tempo rozwoju i znamionuje kraje, które sobie najlepiej poradziły z covidowym kryzysem. Kto narzeka – to już nie pan prezes, to już moja sugestia – ten najpewniej chodzi na pasku totalnej opozycji, sypie piasek w tryby odrodzenia gospodarczego i jest wrzodem na zdrowym ciele narodu. I jak? Czują się państwo lepiej? Mam nadzieję. To jeszcze jedna okazja do terapii: odwiedzają państwo stację benzynową. Nie muszę mówić, co się dzieje – nawet na najtańszych stacjach przy hipermarketach zatankowanie przeciętnego samochodu benzynowego do pełna to dzisiaj około 300 zł. Dużo? Ano dużo, najwięcej od przynajmniej 9 lat, a może już nawet więcej niż wtedy. Boli, prawda? I znów – niesłusznie. Bo teraz proszę sobie posłuchać, co mówił pan prezes Kaczyński w wywiadzie w radiu RMF kilkanaście dni temu. Tłumaczył mianowicie redaktorowi Ziemcowi jak komu dobremu, że akcyzy – ani innych podatków w cenie paliwa – obniżyć nie można, bo państwo musi mieć dochody, żeby potem te dochody mogło rozdawać. Mówiąc prościej – najpierw muszą państwo zapłacić te trzy stówki przy dystrybutorze zamiast, powiedzmy 250 zł, gdyby obniżono podatki w cenie benzyny, żebyście państwo potem mogli dostać z tego jakiś ochłap „od PiS”. Logiczne, prawda? I jak? Samopoczucie już lepsze? Mam nadzieję, że pomogłem. Należy się 500 zł. Że co? Że drogo? Wszystko, proszę państwa, drożeje.