Ireneusz Jabłoński: Może zabraknąć na emerytury

2011-01-11 3:00

Pierwszy głos w debacie "SE" na temat zagrożenia demograficznego Polski

"Super Express": - Na Zachodzie wyraźnie mówi się o starzeniu się społeczeństwa. Mimo iż w Polsce również następuje to zjawisko, nie porusza się tego tematu.

Ireneusz Jabłoński: - Polska jest zagrożona cywilizacyjnie i ekonomicznie. Cywilizacyjnie - mając mniej dzieci, staniemy się mniejszym krajem, znaczącym mniej politycznie i gospodarczo. Ekonomicznie - ludzie wytwarzają bogactwo kraju, zwane produktem narodowym. I nasza przyszłość ekonomiczna zależy od tego, co wytworzą nasze dzieci i wnuki. Im więcej dobrze zorganizowanych pracujących, tym większe bogactwo kraju. Część tego, co wytworzą za 20-30 lat, będzie dzielone ze starszymi w formie rent i emerytur. Jeżeli tych dzieci zabraknie, może zabraknąć nadwyżki na renty i emerytury.

- Minister Boni podkreśla, że sensem reformy emerytalnej pozostaje uniezależnienie emerytur od struktury wiekowej społeczeństwa. Ich wysokość ma zależeć od długości pracy i wysokości składek, a nie od tego, ilu ludzi pracuje na emerytów.

- Ależ skąd! To właśnie jedna z iluzji towarzyszących OFE. Nie patrzmy na to, co mówią politycy. Patrzmy, co robią z pieniędzmi. Składka trafia do OFE, który inwestuje ją na giełdzie i kupuje papiery dłużne Skarbu Państwa. Te pieniądze nie rozmnożą się w cudowny sposób. OFE, żeby wypłacić emerytury, będzie musiał te papiery sprzedać. Ktoś to musi kupić. Właśnie nasze dzieci i wnuki - jako akcje lub w podatkach, finansując państwo wykupujące dług. Czary-mary z OFE sprowadzają się do tego, że jeżeli tych papierów nie wykupią, to OFE będzie miało akcje i obligacje, ale nie będzie miało pieniędzy i nie wypłaci emerytur.

- Przecież słyszymy o "stopie zastąpienia", że emerytury nie będą niższe.

- OFE nie zmieniają umowy pokoleniowej. Polega ona na dzieleniu między rodziców i dziadków nadwyżki wypracowanej przez dzieci. OFE to droga iluzja. Wcale nie mamy systemu, który przenosiłby dzisiejsze oszczędności, nawet pod przymusem, sprawiając, że będą miały podobną lub większą siłę nabywczą w przyszłości. Wystarczy jakiś kryzys. Jesienią 2008 po załamaniu na giełdach OFE cofnęły się z całym swoim dorobkiem o 10 lat. Bez dzieci i wnuków finansujących państwo poprzez podatki, Polska nie będzie miała pieniędzy na wykupienie swoich długów w OFE.

- Dlaczego w Polsce właściwie nie dostrzega się problemu zagrożenia demograficznego?

- To stosunkowo nowy problem dla naszej części cywilizacji. Wyjątkiem była sytuacja Niemiec po II wojnie światowej. Niemcy zdecydowały się na przyjęcie dużej liczby imigrantów, np. z Turcji, by uniknąć zagrożeń, przed którymi stoi Polska. Dodatkowo drenowani byliśmy przez emigrację. Na początku XX wieku, w PRL, teraz zarobkową. Stan wojenny to ubytek miliona mężczyzn. Choć generał niechcący nadrobił to, wprowadzając godzinę milicyjną...

- Niektórzy sugerują, że jest to szansa dla Polski. Choć w porównaniu z Zachodem nie jesteśmy chyba krajem wystarczająco atrakcyjnym?

- Imigracja w Polsce to fantasmagoria. Jeszcze długo nie będziemy tak zamożni, by oferować zbliżone warunki płac i świadczeń socjalnych jak na Zachodzie. Owszem, można mówić o łatwości kulturowej adaptacji imigrantów z Ukrainy czy Rosji. Ale są to czynniki przegrywające z wysokością dochodów. Nie przypadkiem Ukraińcy zdominowali rynek pracy w Portugalii, a nie w Polsce.

- Na świecie próbuje się walczyć z tym problemem na różne sposoby, Jak pan je ocenia?

- Zasiłki to nieporozumienie. Najmniej dzieci mają rodzice zamożni. Oni nie potrzebują dodatkowych pieniędzy. Oczywiście mądra polityka podatkowa może tu pomóc, ale nie będzie decydująca. Problemem są zmiany kulturowe. Choćby przywrócenie wśród młodych kobiet dumy z posiadania potomstwa...

- Po 20 latach przekonywania kobiet do wartości karier zawodowych i walki o ich pozycję, jakoś nie bardzo to widzę...

- To jest problem konsekwentnie realizowanych w Europie idiotyzmów, owocu rewolty 1968 r. Rodzina i posiadanie dzieci stały się czymś passe. Ale to można odwrócić, to już się zdarzało. Oczywiście jest to trudniejsze, niż uchwalanie zasiłków. We Francji dostrzeżono jednak np. konsekwencje upadku rodziny jako instytucji. Próbują to naprawić, ale efekty jeszcze nie są znane.

Ireneusz Jabłoński

Ekonomista, ekspert Centrum Adama Smitha