Zarówno ta konwencja, jak i zapoznanie się z nazwiskami, które tworzą ruch Biedronia w terenie (a więc mają być posłami) wyraźnie wskazuje, że nie będzie to żadna nowa lewica. Personalnie i programowo to będzie miks Nowoczesnej z Ruchem Palikota. To nie wystarczy do zmiany w ustawie aborcyjnej i konkordacie. Ale może jest tak, jak o tym się plotkuje? Że „Wiosna” Biedronia ma być w przyszłości lewicowym skrzydłem Platformy Obywatelskiej, a ze względu na wizerunkowe przewagi Biedroń będzie chciał w sojuszu z Tuskiem wygryźć Grzegorza Schetynę i zagrać o więcej?
Na razie jest to jednak nisza z twarzą Biedronia.
Zainteresowanie i nadzieja, którą wzbudza Biedroń u wielu wyborców jest tego samego typu, jaką pojawiała się kiedyś wokół Kukiza. Wyborcy rozpaczliwie szukają czegoś, co nie będzie Platformą ani PiS-em, a na co bez obrzydzenia oddaliby głos. Mam jednak wrażenie, że Biedroń mogąc powalczyć o więcej, zdecydował się walczyć tylko o jak najwięcej miejsca przy Platformie.
Czy mu się uda? Nie do końca w to wierzę. Robert Biedroń był do tej pory pieszczochem mediów. Kiedy pojawiały się trudne pytania obrażał się za nie nawet na dziennikarzy, którzy mu sprzyjali. Nawet (a może zwłaszcza) za pytania o Słupsk.
Teraz okres ochronny się skończy. Banowanie i obrażanie się nie wystarczy. Do tego dojdzie walka ze Schetyną. I choć, owszem, Biedroń przeszedł naprawdę długą drogę i wyraźnie się rozwinął, to zarazem mam wrażenie, że jest też jedynym politykiem obok Ryszarda Petru, któremu woda sodowa uderzyła do głowy, zanim zdołał cokolwiek osiągnąć.
Kto wie, znając zamiłowanie ich obu do egzotycznych podróży, może za kilka lat spotkają się na rajskiej plaży leżak w leżak, by powspominać, co spieprzyli już na starcie?