Koalicję strachu przed rządami PiS chcą zawrzeć Platforma, SLD (dziś pod nazwą Zjednoczonej Lewicy), PSL, a może i Nowoczesna Ryszarda Petru.
Deklaracje, a nawet przecieki o realności takiej inicjatywy są politycznie głupie na tak wielu poziomach, że aż trudno je wszystkie wymienić.
Rozumiem, co na ogłoszeniu takiej koalicji zyskałaby Platforma. Rozumiem, co zyskaliby Tomasz Lis albo "Gazeta Wyborcza". Ale co zyskałyby SLD, PSL lub Nowoczesna? Negocjując na dwie strony, można przecież wygrać znacznie więcej.
Mniejsze partie, wchodząc w koalicję strachu z PO, musiałyby przecież wziąć na siebie współodpowiedzialność za to, co PO robiła i jeszcze nawyrabia. Tymczasem sama Platforma z Ewą Kopacz i Donaldem Tuskiem na czele (nie mówiąc już o wyborcach) nie ma wciąż pojęcia, co jeszcze wygadywały w restauracjach ich niedawne gwiazdy kampanii, takie jak wicepremier Bieńkowska albo minister Sikorski. Z każdymi ujawnianymi taśmami widzimy zaś, że rozmach ich paplaniny był przez nas mocno niedoceniany.
Powiedzmy, że jakimś cudem wycieki z nagrań już się nie pojawią. Powiedzmy, że poprawi się koniunktura i nowy rząd się odbije. Zastanawiam się, czy skorzystają wtedy mali partnerzy traktowani przez wszystkich jako przystawki?
Najzabawniej brzmi jednak to, przed kim koalicja strachu jest budowana.
Wiem, wiem, za Dudą i Szydło stoi straszny "Kaczor". Straszny, choć podobno w porównaniu z takimi Mazowieckim czy Geremkiem tak mało ważny, że nie wiedzieć czemu to wokół niego kręci się większość konfliktów politycznych ostatniego 25-lecia.
Tyle że "Kaczor" na społeczeństwo już nie działa. Ani w jedną, ani w drugą stronę. Dlatego twarzą PiS na wybory jest Beata Szydło.
A "koalicja strachu przed Beatą Szydło" brzmi jeszcze bardziej głupio niż "charyzma Ewy Kopacz".
Właściwie brzmi dyskwalifikująco dla każdego z jej uczestników.
Rządzenie krajem wymaga zderzenia się z większymi wyzwaniami i strachami. Wymaga też jakiegoś programu pozytywnego.
Przy całym szacunku do kandydatki PiS na premiera, ktoś kto oznajmia, że się jej boi, skazuje się na śmieszność.
Co do programu pozytywnego, to do tej pory w kampanii najbardziej wystraszyli wyborców właśnie Ewa Kopacz i Janusz Lewandowski. Premier Kopacz tym, że ogłosiła "likwidację ZUS i NFZ" (tak to zostało odebrane). Lewandowski tym, że ciężko dukając podobno przygotowany wcześniej tekst, za cholerę nie potrafił wyjaśnić narodowi, o co chodziło szefowej rządu.
Panowie PR-owcy, popracujcie bardziej.
Zobacz: Prof. Wojciech Materski: Rosja wyciąga pomocną dłoń, ale w drugiej trzyma młotek