Jest mi bardzo daleko do silnych chłopców z ONR, ich mundurków, rzymskich salutów i innych rzeczy, które ich podniecają. Jest mi jednak jeszcze dalej do poparcia sytuacji, w której politycy będą zezwalali albo zakazywali działalności tylko dlatego, że kogoś nie lubią.
Osobiście nie lubię boksu kobiet, męskiego baletu i folkloru zakopiańskiego, ale to jeszcze nie powód, bym żądał ich delegalizacji.
Powiecie, że świadomie przesadzam. Otóż nieznacznie. ONR przechodził już różne próby delegalizacji. Dokonywał zmian w statucie, wycinał to, co im wyciąć kazano. I czy to się komuś podoba, czy nie, dopóki ktoś nie złapie ich na nielegalnych formach działalności, mają prawo istnieć na równi z boksem kobiet i męskim baletem. A nawet, o zgrozo, z góralskim folklorem z jego kierpcami, portkami i łupieniem turystów.
Wszystkim, którzy wyją z oburzenia, bo przecież ONR udaje, a "wszyscy wiedzą o co chodzi", proponuję proste doświadczenie. Wyobraźmy sobie przeciętnego sędziego. Zazwyczaj jest to człowiek odległy poglądami od ONR i od prawicy w ogóle. Czy taki sędzia, mając cokolwiek, za co mógłby złapać i pociągnąć ONR w otchłań nieistnienia, zdecydowałby się odpuścić? Czy raczej zareagować? Moim zdaniem chwyciłby nawet za cienką nić.
A jednak od 1993 roku, choć próbowano, ONR pozostaje legalny. Dlaczego? Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego pełniący dziś rolę autorytetu opozycji, powiedział kiedyś: nie pochwalam haseł, ale to cena demokracji, nie ma powodu do delegalizacji.
Przytaczałem już kiedyś w "SE" przykład Aryeha Neiera, działacza praw człowieka i adwokata. Niemiecki Żyd, niedoszła ofiara Holocaustu (uciekł w 1939 roku), w latach 70. stanął w obronie prawa do demonstracji... neonazistów pod Chicago. Przed sądem i w swojej autobiografii podkreślał, że choć brzydzi się hasłami neonazistów, to wolność słowa zakłada wolność także takiego słowa, którym się brzydzi.
Polecam tę opinię, równie oczywistą jak istnienie skandali reprywatyzacyjnych w stolicy, pani Hannie Gronkiewicz-Waltz, prawniczce.
Zobacz: Tomasz Nałęcz: Kaczyński sam sobie ściąga Tuska na głowę