Osobiście nie wierzę, żeby likwidacja gimnazjów zmieniła coś zdecydowanie na gorsze albo na lepsze. Nie wierzę, żeby powrót ośmioklasowych podstawówek wysforował polskich uczniów na szczyty edukacyjnych dokonań, a wiek gimnazjalny stał się nagle łatwy i przyjemny. Tak jak nie wierzę, że powrót do ośmiu klas przepoczwarzy dzieci w grono zwyrodnialców chcących biegać po lasach i zabijać dla Macierewicza po wypraniu im mózgów na lekcjach historii. A głównie takie "merytoryczne" argumenty w tej dyskusji słyszę. Nie zdziwię się, jeżeli za chwilę usłyszę, że Andrzej Wajda umarł nie tylko od dusznej atmosfery rządów PiS (to przecież oczywiste), ale z obawy o to, co się stanie z którąś z jego prawnuczek po reformie edukacji. Nie takie idiotyzmy przechodzą dziś jako poważne opinie z obu stron.
Z powodów zawodowych rozmawiałem ostatnio z wieloma nauczycielami i po wysłuchaniu ich opinii dałem się przekonać, że najlepszą zmianą byłoby odrzucenie obecnego systemu, ale nie przez rewolucję, tylko przez korektę.
Najsensowniejsze wydawało się wydłużenie zarówno liceum, jak i gimnazjum o rok, co spowodowałoby przesunięcie, wieku, w którym trafia się i do jednego i do drugiego. Po czteroletniej podstawówce dzieci trafiałyby do czteroletniego gimnazjum, a następnie na ostatnie cztery lata edukacji do liceum czy technikum. Nauczyciele mieliby dzieci na dłużej. Byłoby to też merytorycznie uzasadnione, co widać choćby po programie nauczania, który de facto dzieli podstawówkę na nauczanie początkowe i to od piątej klasy wzwyż.
ZOBACZ: Protest nauczycieli w całej Polsce. Minister Zalewska ZOSTANIE odwołana?! RELACJA NA ŻYWO
Te sensowne głosy niespecjalnie kogoś jednak obeszły. Polska polityka od dawna jest jakimś ponurym kabaretem, w którym liczą się wskazania sondaży (za likwidacją gimnazjów) albo próby rozniecenia histerii (PiS-owski "zamach na edukację"). Dobrym podsumowaniem stanu, w jakim znaleźli się politycy, jest ogłoszenie przez Platformę powstania "zespołu ds. odkłamywania katastrofy smoleńskiej". Serio. Po latach nabijania się z Macierewicza robią jego zespół w drugą stronę. Nie wiem, czy po to, by gotować grubsze parówki, czy też przekrzykiwać się, który bardziej od drugiego słyszał ciszę bez wybuchów. Byle pobawić się na koszt podatnika.