Niby dlaczego? WBiblii jest wiele bardziej ostrych cytatów na temat homoseksualistów, ale zakaz jej publikacji uznalibyśmy za idiotyzm. Podobnie jak zakaz cytowania przez rabinów w synagogach fragmentów Pisma, w których homoseksualiści też nie są stawiani w dobrym świetle...
W dyskusji na temat wolności słowa i zgromadzeń często przytaczany jest przykład Aryeha Neiera, szefa Amerykańskiego Stowarzyszenia Praw Obywatelskich (ACLU), działacza praw człowieka. Neier, żydowski adwokat, niedoszła ofiara Holocaustu (uciekł z Niemiec wraz z rodziną w 1939 roku). W 1977 roku stanął w obronie prawa... neonazistów do zorganizowania marszu i demonstracji w jednym z amerykańskich miasteczek.
Zachowanie Neiera wzbudziło na początku szok i protesty środowisk żydowskich i lewicowych. Z czasem zaczęli jednak rozumieć, o co mu chodziło.
Neier w mowach przed sądem i w książce "Broniąc mojego wroga" podkreślał, że choć, delikatnie mówiąc, nie zgadza się z neonazistami, to wolność słowa i zgromadzeń pojmuje jako wolność także do słów, które uważa za głupie i szkodliwe.
Zobacz: Mirosław Skowron: Protasiewicz przed orkiestrą
Amerykańskie podejście do wolności wypowiedzi (sąd w procesie dotyczącym manifestacji neonazistów przyznał rację broniącemu ich Neierowi) jest mi znacznie bliższe niż głupie pomysły ustaw o "mowie nienawiści". Albo pokutujące jeszcze w wielu krajach Europy (w tym niestety w Polsce) barbarzyńskie prawo do sadzania kogoś w więzieniu za słowo, a nawet za krytykę polityków.
Wydawałoby się, że granica między tym, co powinno być uważane za dopuszczalną wolność słowa, a przestępstwem jest dość łatwo wyczuwalna. W granicach wolności słowa powinno być dopuszczalne stwierdzenie, że "homoseksualizm to choroba" albo że "wiara w Boga to choroba albo naiwność". Przestępstwem może być stanięcie na czele manifestacji i ogłoszenie "idziemy po was", katolicy, homoseksualiści czy inni, którzy są aktualnie w modzie.
Prawo do swobodnego głoszenia poglądów jest zawsze bezpieczniejsze niż sytuacja, w której granice tego, co mówić wolno, a czego nie, zaczynają wyznaczać politycy według swojego widzimisię. Niezależnie od tego, czy są to politycy w drogich garniturach posłów, członków Krajowej Rady czy też politycy w mundurach NSDAP bądź płaszczach bolszewickich komisarzy.