Egipska prokuratura aresztowała byłego prezydenta Hosniego Mubaraka. Za kratki trafili też jego synowie i kilku innych prominentów odchodzącego reżimu. Mubarak na wieść o takiej bezczelności odmówił przyjmowania posiłków, poczuł się niezdrowo i trafił na OIOM. Jeżeli wydobrzeje, będzie zapewne pierwszym arabskim dyktatorem sądzonym przez własnych obywateli bez pomocy z zewnątrz.
Zarzuca mu się grabież majątku państwowego (szacowanego od 1 mld aż do 70 mld dolarów) i krwawe tłumienie wystąpień przeciwko władzy.
Na podobny koniec Kaddafiego liczą przywódcy powstania w Libii. Choć pojawiła się już kuriozalna propozycja libijskiego "okrągłego stołu", z miejsca została odrzucona przez opozycjonistów. Z upadającym reżimem nie ma sensu się układać i dać mu się wykpić tanim kosztem. Trzeba go dobić, a bandytów odpowiedzialnych za zbrodnie osądzić.
Patrz też: Mirosław Skowron: Rosja - problem mocarstwa na wyrost
O tym, że sprawiedliwość może zatriumfować nad obietnicami składanymi pod szantażem, dowiedzieli się niedawno inni przywódcy dyktatury. Po 25 latach osądzono byłego szefa junty w Argentynie gen. Jorge Videla. Wraz z nim na ławie oskarżonych zasiadło 28 innych oficerów.
Choć przed laty, kiedy dokonywano "transformacji ustrojowej", dogadano się, że unikną kary. W kolejce na wyrok czekają już kolejni, pomniejsi prominenci.
Komentarze mediów? Pełne zachwytów o triumfie sprawiedliwości po latach. Ani śladu ubolewania, że przed sądem stawia się starego, 84-letniego człowieka bądź że złamano umowę. Członków dawnych elit mających coś na sumieniu ściga się także w Chile. Choć oddali władzę w sposób pokojowy, ściga się ich nawet po 30 latach. Nawet na podstawie jednego dokumentu ujawnionego przez Wikileaks. Dominuje przekonanie, że sprawiedliwości jednak musi stać się zadość.
Wszystkim, którzy doradzają arabskim powstańcom "okrągły stół", można by zadać pytanie, dlaczego nie doradzą im po prostu rozliczenia zbrodni. Może świadomość, że dyktatorzy nie unikają kar, jest lepszą nauczką dla ich następców niż przekonanie, że pod koniec rządów można "przycwaniaczyć" i przekazać sypiącą się już władzę w "demokratycznym procesie"?
We wszystkich wspomnianych przypadkach marginalne są głosy o tym, że dyktatorów należy zostawić w spokoju, gdyż mogli zachować się gorzej i walczyć o władzę do końca. Nie ma sugestii, że choć mają to i owo na sumieniu, to jednak pod koniec potrafili wykazać "wolę porozumienia".
Takich komentarzy nie ma, kiedy mówi się o dyktaturach w Argentynie, Chile, Kambodży, Egipcie czy Libii. Padają często z tych samych ust, kiedy zaczynamy mówić o Polsce. Warto pamiętać o tych podwójnych standardach, kiedy wróci dyskusja na temat dawnych władców i właścicieli PRL z generałami na czele. Ze wszystkimi usprawiedliwieniami, które za granicą jakoś działać przestają.
Nawet jeżeli Polska jako państwo nie zdaje egzaminu, nie potrafiąc przez 20 lat zdobyć się na sprawiedliwość i osądzenie zbrodni i nadużyć, to przynajmniej nie fetujmy ich jako ojców demokracji i nie zapraszajmy na pałace. Szymon Wiesenthal, który całe swoje "odzyskane cudem życie" spędził na ściganiu nazistowskich zbrodniarzy, bywał atakowany za swoją nieustępliwość. Podkreślał wówczas, że nie chodzi mu o zemstę, ale o sprawiedliwość.
Patrząc na dzisiejsze rozliczenia z dyktaturami nie warto skazywać Polski akurat w tej kwestii na rolę Chrystusa narodów. Nie silmy się na bezprzykładne miłosierdzie. Nie bądźmy wyjątkowi. Bądźmy normalni.
Mirosław Skowron
Dziennikarz działu Opinie "Super Expressu"