Leszek Miller

i

Autor: X-NEWS

Miller: Stajnia

2015-12-30 3:00

Do powodów, dla których mijającego roku nie mogę uznać za udany, zaliczam zamknięcie w grudniowych dniach restauracji Stajnia na warszawskim Ursynowie. Niewielki ten lokal usytuowany przy malowniczej skarpie wabił oryginalną specyfiką i niebanalną atmosferą. "Stajnia" miała swoich stałych i zagorzałych, głównie męskich zwolenników. Rekrutowali się oni ze wszystkich grup społecznych, biznesowych, dziennikarskich i politycznych nie tylko Ursynowa, ale także innych dzielnic Warszawy. Wszystkich łączyła myśl Michaiła Bułhakowa, że "kryje się coś niedobrego w mężczyznach, którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet i ucztowania. Tacy ludzie albo są ciężko chorzy, albo w głębi duszy nienawidzą otoczenia".

W Stajni odbyło się wiele ważnych rozmów, wykuwała się niejedna strategiczna decyzja polityczna i niejeden kluczowy kompromis. Oprócz urokliwego nastroju sprzyjało temu bogate menu złożone z polskich, tradycyjnych potraw oraz takich samych przekąsek, napojów i deserów. Gdyby Stajnia dalej istniała, zachęcałbym do biesiadowania przy wspólnym stole panią premier Szydło i byłą premier Kopacz. Pani Szydło na początek mogłaby zamówić zimne nóżki, ale żeby nie zabrzmiało to zbyt prowokacyjnie pod adresem jej rywalki, mogłaby wybrać galaretkę wieprzową. Za dodatek mógłby służyć chrzan lub cytryna, a nawet ocet, który wszakże przez niektórych uważany jest za szkodliwy, nie mówiąc już o innych skojarzeniach. Pani Kopacz niezależnie od politycznego ryzyka nie oparłaby się zapewne wyśmienitej kaczce pieczonej, która zasłużenie uchodziła za specjalność lokalu i niezmiennie przyciągała licznych smakoszów. Po ostatnich wyborach do Sejmu i Senatu popyt na kacze danie jeszcze wzrósł, podobnie jak na dowcipy nawiązujące do tych sympatycznych, przyjaznych i nieszkodliwych ptaków. Jestem pewien, że gdyby obie panie po pokonaniu dań głównych sięgnęły po desery, a więc racuchy z jabłkami, szarlotkę na ciepło i lody z bitą śmietaną, to ich skłonność do szukania zgody i kompromisów, łączenia idei i ludzi niekoniecznie tylko wokół stołu byłaby nie do pobicia. A gdyby jeszcze jakieś trunki. Co do wódczanych upodobań obu pań nic mi nie wiadomo, mogę tylko znów odwołać się do Bułhakowa, który kazał Behemotowi poczęstować krystalicznym płynem bohaterkę swojej książki Małgorzatę. - To wódka? - słabym głosem zapytała. Kot poczuł się dotknięty i aż podskoczył na krześle. - Na litość boską, królowo - zachrypiał - czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus! Tak mogłoby się wydarzyć w naszej poczciwej knajpie, niestety Stajnia stoi zamknięta na głucho.

Zobacz także: Paweł Lisicki: To nie jest czas na bunt