Byliśmy bowiem świadkami niebywałej hipokryzji. Przez lata rządów PO i PSL pouczano nas o potrzebie zachowania dyscypliny budżetowej, długu publicznego i zdrowych finansów państwa. Kiedy SLD wnosił w Sejmie projekt ustawy podwyższającej najniższe emerytury, odpowiedź brzmiała: Nie ma na to pieniędzy. To samo, gdy składaliśmy do laski marszałkowskiej projekty ustaw o płacy minimalnej na poziomie 50 proc. średniego wynagrodzenia i o godzinowej płacy minimalnej, gdy domagaliśmy się bezpłatnych leków dla najuboższych emerytów, obniżenia VAT do 21 proc. Aż tu nagle, w minioną sobotę, pieniądze się znalazły! Roztaczając wokół charakterystyczną ciemnopomarańczową aurę, pani premier obiecywała, co tylko jej do głowy przyszło: płacę minimalną, minimalną stawkę godzinową, ryczałt na leki dla nadmiernie obciążonych wydatkami. Na rozentuzjazmowaną salę spadł deszcz pieniędzy. Pani premier szła na całość: zlikwidujemy składki na ZUS i NFZ, a PIT będzie wynosił 10 proc. dla wszystkich! Swój plan rozwalenia finansów publicznych premier nazwała rewolucją podatkową, a jako głównego rewolucjonistę przedstawiła Janusza Lewandowskiego - przewodniczącego Rady Gospodarczej przy premierze. To zasłużony dla Platformy ekonomista. Cztery lata temu brał udział w jej kampanii wyborczej. Wtedy też obiecywał złote góry, m.in. zlikwidowanie bezrobocia wśród młodych. Po wyborach Janusz Lewandowski spotkał się z młodzieżą jednego z lubelskich liceów. Pytany o obietnice wyborcze odpowiedział: "Brałem udział w tych nieco durnych klipach, ale to była kampania wyborcza.". Taka rewolucja, jaki rewolucjonista.
Platforma dochowuje tylko tych obietnic, których do ostatniej chwili nie ogłasza - atakuje z zaskoczenia. Tak było, gdy podwyższała wiek emerytalny do 67 lat, gdy likwidowała większość ulg podatkowych, gdy o połowę zmniejszyła zasiłek pogrzebowy albo gdy w 2011 r. podwyższała VAT do 23 proc., obiecując, że to tylko na dwa lata. Jak wiadomo, wyższe stawki będą utrzymane co najmniej do końca 2016 r.
Jasne, że nikt z zebranych nie zawracał sobie głowy takimi głupstwami. Klaskali swojej pani premier radośnie, rozsiewając wokół miedziany pył. Największy jednak entuzjazm Ewa Kopacz wzbudziła, zapowiadając likwidację obowiązku finansowania przez pracodawców etatów związkowych. Brawa i okrzyki zdawały układać się w stugębne hasło: "Duda precz!". Przewodniczący Duda, rzecz jasna. Dożyliśmy tym samym chwili historycznej - rząd, który co roku pada na kolana przed bramą Stoczni Gdańskiej, chce odprawić niezależne samorządne związki zawodowe do lamusa. Z góry przecież wiadomo, że same się nie utrzymają. Rozumiem frustrację - dziś pani "S" sympatyzuje z konkurencją polityczną PO, ale dlaczego pani premier chce się zemścić na bogu ducha winnym, sympatycznym jorku Kacperku?
Zobacz także: Andrzej Sadowski: PO sprzeniewierzyła się obietnicom