Miller i MAK kłamią. Były dwie eksplozje

i

Autor: archiwum se.pl

Kazimierz Nowaczyk: Miller i MAK kłamią. Były dwie eksplozje

2012-10-20 11:47

Ekspert zespołu Macierewicza specjalnie dla "Super Expressu"

"Super Express": - Wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku bezustannie wpisują się w teraźniejszość - co i rusz dowiadujemy się o nowych okolicznościach i o nowych kontekstach. Weźmy dla przykładu skandale z zamienieniem ciał czy z publikacją drastycznych zdjęć...

Prof. Kazimierz Nowaczyk: - Mamy do czynienia ze zjawiskiem zupełnie nowym. Jak pokazują przypadki innych dramatycznych katastrof, na początku jest intensywny szum informacyjny, z którego w końcu wyłania się prawdziwy przebieg tego wydarzenia. Natomiast w tym przypadku szum informacyjny nakierowany jest na ukrywanie prawdy.

- Raport MAK i raport Millera wyjaśniają, w jaki sposób zginęli pasażerowie prezydenckiego Tu-154M. Pan odrzuca te wyjaśnienia...

- Owszem, odrzucam.

- MAK i Miller kłamią?

- To można różnie nazwać. Między innymi właśnie w ten sposób. W obydwu raportach przemilczane jest wszystko to, co kłóci się ze z góry założoną tezą.

- Teza brzmi następująco: samolot był całkowicie sprawny aż do momentu feralnego uderzenia w skrytą za mgłą brzozę. Uszkodzenie lewego skrzydła za chwilę zakończyło życie 96 osób.

- Tak, uszkodzenie lewego skrzydła - utrata jego końcówki - przypieczętowało los samolotu i znajdujących się na jego pokładzie osób. Tylko że brzoza niczemu nie jest winna. Samolot nie zderzył się z brzozą. Wszystkie dane, wszystkie obliczenia wskazują, że samolot nie zderzył się z drzewem.

- Zatem w jaki sposób doszło do uszkodzenia skrzydła?

- Na pokładzie samolotu doszło do dwóch wybuchów. Świadczy o tym szereg danych, o których obydwa wspomniane raporty nie informują. Nie mówią o tym, że samolot przed upadkiem był bardzo poważnie uszkodzony i niesterowalny. Powtarzam: to, co się działo z samolotem w bardzo krótkim odcinku czasu - pomiędzy początkiem awarii a uderzeniem o ziemię - świadczy o tym, że na pokładzie doszło do eksplozji. Jedna z nich nastąpiła w kadłubie. Świadczy o tym chociażby obraz zastany na miejscu zdarzenia - samo uszkodzenie samolotu i rozrzut jego szczątków oraz ofiar.

- Czy możliwe jest, że do eksplozji doszło, bo "coś łatwopalnego się zepsuło i wybuchło"?

- W kadłubie nie było nic, co mogłoby samo wybuchnąć.

- Czyli?

- Musimy zakładać udział osób trzecich.

- Krótko mówiąc: bomba.

- Bez dostępu do wraku nie jesteśmy w stanie precyzyjnie tego ustalić. Ważne jest jednak to, że to można ustalić. Potrzebny jest do tego dostęp do wraku.

- Panie profesorze, wrak mókł na deszczu, był przesuwany - w końcu wręcz dekomponowany przy użyciu łomów i pił. Czy do czegoś jeszcze może się przydać?

- Bezczeszczenie wraku w niczym nie przeszkodzi. Mówimy bowiem o mikroskopowych badaniach struktury metalu. One mogą wyjaśnić charakter siły, która doprowadziła do rozerwania kadłuba. Na chwilę obecną można tylko mało precyzyjnie stwierdzić, że była to bardzo duża siła - rzędu kilkunastu ton - o czym świadczy skala zniszczenia nitów.

- Przecież samolot runął na ziemię. To jest zrozumiałe, że jego delikatna konstrukcja uległa poważnemu zniszczeniu. Trudno sobie wyobrazić, żeby samolot spadł i "nic się nie stało".

- Samo uderzenie o ziemię nie mogło doprowadzić aż do takich zniszczeń.

- To, co pan mówi, jest bardzo kontrowersyjne. Przecież miejsce katastrofy było badane przez ekspertów z rozlicznych dziedzin...

- W żadnym z raportów - ani MAK, ani Millera - nie ma informacji o badaniu wraku i ciał ofiar na obecność ładunków wybuchowych.

- MAK wydał oświadczenie...

- Tak, MAK poinformował, że dokonano takiego badania. Natomiast nie był przy nim obecny nikt z Polaków. I, powtarzam, nie zapisano tego w raporcie.

- Jako szef eksperckiego środowiska skupionego wokół zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy utyskuje pan na brak dostępu do wszystkich materiałów dowodowych. Czy można założyć, że jeżeli uzyskacie kiedyś dostęp do nich, to swoją hipotezę o wybuchu zweryfikuje pan negatywnie?

- Oczywiście, jako naukowiec nie mogę tego wykluczyć. Jednak na chwilę obecną jedyną hipotezą, która potrafi wiązać dostępne nam informacje, jest hipoteza o dwóch wybuchach. Doszliśmy do tego dzięki rzetelnej weryfikacji. W jej wyniku wszystkie inne hipotezy odpadły.

- A może Jerzy Miller - który ma dostęp do większej ilości danych niż pan - ignoruje tę hipotezę, bo wie, że jest ona niemożliwa.

- Jerzy Miller musi sobie zdawać sprawę, że podpisał zafałszowany raport. Wiarygodność tego dokumentu jest tak mała, że wręcz na granicy prawdopodobieństwa. Jesteśmy w stanie udowodnić to procesowo.

- Czy wierzy pan w to, że jeszcze zostanie powołana międzynarodowa komisja?

- Cały czas mam na to nadzieję.

Prof. Kazimierz Nowaczyk

Fizyk z University of Maryland