Warto przypomnieć, że Morawiecki pierwszy swój wywiad po nominacji dał mediom Tadeusza Rydzyka. Wyjawił tam, że jego marzeniem jest rechrystianizować Europę. Smutno mu się robi, gdy widzi, że kościoły są puste, a ludzie nie śpiewają kolęd. Europa nie zareagowała na tę ofertę, widząc w tym jakieś polskie dziwactwo, ale otrzymała sygnał mówiący wiele o wartościach i światopoglądzie nowego premiera. Z biegiem czasu Morawiecki tracił wizerunek zdolnego finansisty i speca od gospodarki, a zyskiwał oblicze politycznego historyka i radykalnego ideologa. Jak dotąd szefowie polskich rządów starali się raczej koncentrować na pragmatycznym zarządzaniu i sprawnej komunikacji ze społeczeństwem - premier tak silnie zideologizowany występuje po raz pierwszy.
Specjalnością szefa rządu stało się używanie przeszłości do celów politycznych, a właściwie pisanie historii na nowo i od nowa. Wypowiedź o "żydowskich sprawcach" Holokaustu, hołd w Monachium dla Brygady Świętokrzyskiej, opinia o wydarzeniach marcowych, które powinny być powodem do dumy, a nie do wstydu, czy ocena, że w 1968 r. Polski w ogóle nie było, świadczą o tym dobitnie. Trzeba jednak przyznać, że premier w manipulacji historią nie jest odosobniony. Prezydent Duda depcze mu po piętach, mówiąc o Unii Europejskiej w kontekście 123 lat rozbiorów Polski czy o zabieraniu przez Brukselę polskich pieniędzy, co powoduje, że pracujemy na rachunek innych. Nie wiem, czy prezydent Duda nie wie albo nie chce wiedzieć, ale od wstąpienia do Unii Europejskiej do zeszłego roku Polska otrzymała 143,6 mld euro, z czego na czysto, po odjęciu składki - 96,3 mld euro.
Pierwsze 100 dni "najzdolniejszego człowieka, jaki pojawił się w polskiej polityce po 1989 roku" - jak komplementował Morawieckiego prezes Kaczyński - nie wypadło dobrze. Być może rację ma Adam Hofman, kiedy mówi, że Morawiecki: "Miał być delfinem, chciał być rekinem, a został leszczem".
Zobacz także: Leszek Miller: Córka generała