Jednak jeśli mowa o dobrym samopoczuciu, nie należy popadać w samozadowolenie. Zgodnie ze starą rzymską zasadą ludzie potrzebują chleba i igrzysk. Na igrzyska nie ma co narzekać, ale w przypadku chleba słowa "pozmieniało się, panie Smuda" padają dziś nie w kpiarskim, ale w lękliwym tonie.
Bo marzenie o zmianach zrealizowali Brytyjczycy, stwierdzając w referendum, że UE nie jest do końca tym, o czym marzyli. I choć mówiąc o Brexitcie, nadal częściej pytamy, niż słuchamy odpowiedzi, to jedno jest pewne - czekają nas istotne zmiany w wewnątrzwspólnotowym układzie sił. Wyspiarze, tradycyjnie sceptyczni względem hurraoptymistycznych wizji integracji, tonowali część zapędów Paryża czy Berlina. A z Londynem trzeba było się liczyć. Teraz - z państw UE, z którymi trzeba się liczyć - już wszystkie grają w stylu Donalda Tuska: "ja, ja, pani Merkel, ma pani rację".
Dla Polski nie jest to zbyt korzystne. Tym bardziej że część publicystów nie bez słuszności krytykuje rząd PiS za to, że ten skoncentrował się na współpracy z Londynem kosztem sojuszu z Niemcami. Oczywiście szef polskiego MSZ w rozmowie z "SE" zaklina rzeczywistość, twierdząc, że wcale tak nie było. Jednak zamiast włączać się w te bezsensowne dyskusje, zapytam: i co z tego?
Tak, postawiliśmy na Brytyjczyków, a oni sobie zaraz pójdą w swoją stronę. Tak, w niczym nam nie pomogą. Ale zaraz, w czym pomogli nam Niemcy? Przecież jedynym interesem, jaki skłonił rząd PO-PSL do ścisłej współpracy z naszym zachodnim sąsiadem, nie był żaden z polskich interesów - był to zaledwie interes Polaka. Donald Tusk prosił, prosił i wyprosił ciepłą posadkę. Potem pani Merkel o coś poprosiła, a pani Kopacz się zgodziła. Pech chciał, że zgodziła się na rozlokowanie w Polsce uchodźców, co obecny rząd musi jakoś odkręcać. Tak właśnie wyglądał ten "sojusz".
Nie oszukujmy się - Brytyjczycy wcale nie daliby nam wiele więcej. Bo przy całym szacunku dla dzieła naszych przodków musimy zaakceptować to, że obecnie wśród najlepszych gra tylko nasza reprezentacja - jako państwo jeszcze nie weszliśmy do tego elitarnego grona.
Czy dołącznie do niego jest możliwe poprzez przyklejenie się do któregokolwiek z najsilniejszych państw w UE? Przypuszczam, że wątpię. Jednak dlaczego nie spróbujemy budować własnej siły w oparciu o sojusz z krajami podobnymi nam - może słabszymi i biedniejszymi, jednak zjednoczonymi niezgodą na dominację Berlina? Niczym Piszczek, Glik, Pazdan i Jędrzejczyk - może nie najlepsi, ale trzeba się z nimi liczyć.
Zobacz: Krzysztof Szczerski: Obóz reformatorski stracił swój filar