- Do tej pory Wielka Brytania była bardzo ważnym ośrodkiem politycznym, który tonował zapędy Francji czy Niemiec. Teraz ten hamulec zostanie zwolniony. Jakie to może mieć konsekwencje zarówno dla losów całej UE, jak i Polski?
- Byłoby niedobrze, gdyby rozwód Wielkiej Brytanii z UE był rozwodem konfrontacyjnym. Nie powinniśmy wytaczać dział na granicy kanału La Manche i oskarżać się wzajemnie o spowodowanie tego kryzysu czy też w inny sposób mobilizować się negatywnie.
- Jak więc powinno wyglądać zarządzanie tym kryzysem?
- Należy uwzględnić to, czego domagali się też wyborcy brytyjscy. Nie ukrywajmy, podobne żądania wysuwają również obywatele innych krajów członkowskich. Tylko większość europejskich rządów nie ma tej odwagi, jaką miał David Cameron, i nie pyta swoich wyborców o to, co oni myślą o Unii Europejskiej. Dlatego Wielka Brytania - nawet wychodząc z UE i będąc poza Wspólnotą - może stać się punktem odniesienia dla polityków europejskich.
- Co pan ma na myśli, mówiąc o zdaniu obywateli w kontekście całej UE?
- Ogólnym problemem Europy jest to, że elity polityczne już dawno przestały brać pod uwagę zdanie obywateli i prowadzą politykę europejską - dotyczącą m.in. migracji czy cięć budżetowych - ponad głowami wyborców. Większość Brytyjczyków głosujących za opuszczeniem UE mówiła, że głosują tak, by odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Można tę kontrolę odzyskać tak drastycznie, jak zrobili to Brytyjczycy. Ale można też wsłuchać się w głos ludzi i próbować go zaadaptować do polityki europejskiej bez rozbijania UE.
- Czy wyjście Wielkiej Brytanii z UE przypieczętuje dominację Niemiec we Wspólnocie?
- To zależy od tego, jaka będzie reakcja europejskich elit. Jeśli kraje członkowskie zewrą szyki wokół dominującej roli Niemiec, to pewnie takie głosy się pojawią. Natomiast równie dobrze reakcją może być to, że Europa stanie się bardziej zrównoważona wewnętrznie. I efekt będzie odwrotny: ci, którzy dominowali w UE, zrozumieją, że to czas na demokratyzację Wspólnoty.
- Poniekąd pierwsza reakcja już nastąpiła: Niemcy zwołały naradę krajów założycielskich UE. Trudno o wyraźniejszy sygnał co do kierunku działań.
- Odpowiedzią na decyzję Brytyjczyków nie może być to, żeby w małym gronie kilku państw jeszcze bardziej odciąć się od obywateli i od wszystkich innych głosów. Jeśli zatkamy uszy, to hałas nie zniknie, tylko po prostu my go nie będziemy słyszeć. Trzeba wyjść do ludzi i zreformować UE, a nie zamykać się na inne punkty widzenia.
- Nasz poprzedni rząd - gabinet PO-PSL - był poniekąd przyklejony do Angeli Merkel i w ten sposób chociaż ocierał się o ośrodki decyzyjne w UE. Natomiast rząd PiS postawił raczej na współpracę z Wielką Brytanią. Czy to nie była krótkowzroczność?
- Rząd postawił na agendę reformy UE i miał rację. W tej dyskusji o reformie jedną z ważniejszych ról miała Wielka Brytania. Dlatego to było naturalne. I naturalne jest też to, że niezależnie od wyniku referendum łączą i nadal powinny nas łączyć trzy rzeczy: kwestie bezpieczeństwa, biznesu i Polaków mieszkających na Wyspach. Natomiast wracając do pańskiego pytania, nie było tak, że porzuciliśmy jedną stolicę, a wybraliśmy inną. Po prostu byliśmy jednym z tych krajów, które mówiły, że UE wymaga reformy. Na dłuższą metę to, co mówią polskie władze, i tak wygra w Europie. Oby nie za cenę kolejnych "exitów".
- Powiedział pan, że postawiliśmy na reformy. Jednak straciliśmy bardzo silnego sojusznika. Nie grozi nam zepchnięcie na margines? Obawiam się, że unijne ośrodki decyzyjne raczej nie przyznają się do swoich błędów.
- Jeśli wybiorą taktykę zamknięcia się na problemy, to być może utrzymają na krótką metę status quo, ale na dłużą metę byłoby to porażką. Przed polskimi władzami stoi teraz bardzo trudne zadanie, aby nadal przedstawiać agendę reformy UE. My naprawdę mamy rację w wielu kwestiach debaty europejskiej, np. w sprawie uchodźców. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE obóz reformatorski stracił jeden ze swoich filarów, ale to nie oznacza, że sama potrzeba reformy znika.
- W czasie debaty wokół wyjścia Wielkiej Brytanii z UE ciągle słyszymy o różnego rodzaju stratach. Doświadczenie uczy, że zawsze gdy ktoś traci, ktoś inny zyskuje. Kto geopolitycznie skorzysta na Brexitcie?
- Zyskają wszyscy ci, którzy chcą słabszej Europy w wymiarze geopolitycznym. Europy, która ma mniej siły, która wynikała z jedności. Oczywiście nasz uważny wzrok natychmiast kieruje się ku Wschodowi, ponieważ to tam liczą na politykę europejską opartą na zasadzie dziel i rządź.
Zobacz: Rafał Trzaskowski: Polska może się znaleźć na marginesie