Mateusz Morawiecki

i

Autor: Wojciech Jargiło

Mateusz Morawiecki: G20? Warto być przy stole, gdzie zapadają decyzje

2017-03-17 21:13

Sławomir Jastrzębowski: - Pana udział w szczycie najważniejszych państw świata G20 jest na pewno prestiżowy dla Polski, ale co poza prestiżem? Czego się pan spodziewa po udziale w tym spotkaniu? Mateusz Morawiecki: - Prestiż jest bardzo ważną rzeczą i warto o niego zabiegać. To odróżnia nas od poprzedników. Oni myśleli - nigdy nie byliśmy na G20, więc pewnie nigdy tam nie pojedziemy. My myślimy - nigdy tam nie byliśmy, więc trzeba to zmienić. Bo warto być przy stole, przy którym zapadają najważniejsze decyzje. Jest taka bajka Ezopa o lisie i winogronach. Lis nie mógł dosięgnąć winogron, więc odszedł mówiąc: ech, i tak były kwaśne. To trochę jak nasza opozycja. Nie udało im się jako rządzącym pojechać na taki szczyt, to teraz mówią, że G20 nie jest takie istotne.  

- O czym będzie pan rozmawiał z tymi szefami finansów i banków centralnych G20?

- O bezpieczeństwie i stabilności rynku finansowego. O finansowaniu inwestycji. O rynku kapitałowym. O cyberbezpieczeństwie. Po raz pierwszy też w takim gronie będziemy rozmawiać o unikaniu opodatkowania. To dla nas bardzo istotne, bo padamy jako Polska ofiarą kombinacji międzynarodowych korporacji, które nie płacą u nas podatków, bo nauczyły się płacić podatki. nigdzie.

- Mówiła o tym niedawno Angela Merkel.

- Bo to zjawisko to już potężna patologia! Wśród największych inwestorów w krajach Unii Europejskiej są Bermudy, gdzie nawet nie produkuje się kolorowych spodni zwanych bermudami! Przecież to jawna kpina z państw unijnych i okradanie uczciwych podatników, w tym Polaków. Bo ci, którzy trzymają pieniądze w "rajach" podatkowych, chętnie zakładają tam konta i firmy, ale sami ze swoimi rodzinami mieszkają w normalnych krajach, gdzie z podatków uczciwych obywateli utrzymywane są drogi, szkoły i szpitale. Tak, tak - droga do "rajów" podatkowych wiedzie poprzez niezbudowane drogi i niedoinwestowane szpitale w takich państwach jak Polska.

- Czego konkretnie możemy się tam spodziewać?

- Mam nadzieję, że dyskusji na temat czarnej listy krajów, które nie chcą współpracować przy unikaniu podatków. To bardzo ważne, że na szczycie G20 będziemy otwarcie rozmawiać o uszczelnianiu systemów podatkowych. Podkreślam to za każdym razem, kiedy jestem w Brukseli, Paryżu czy Londynie. Nie będzie rozwoju gospodarczego przy tak jawnej niesprawiedliwości i ucieczce bogatych firm do "rajów" podatkowych.

- W Unii Europejskiej mamy Luksemburg i Cypr.

- I właśnie do tych dwóch krajów napływa z Polski co roku najwięcej "inwestycji". Mówię to w cudzysłowie, bo to najczęściej zwykłe transfery finansowe. Transfery, które są ucieczką przed uczciwym płaceniem podatków w Polsce. Według danych Komisji Europejskiej na koniec 2015 roku do Luksemburga i na Cypr wywędrowało z Polski blisko 13 mld euro. Unia Europejska powoli zaczyna to zauważać i w Parlamencie Europejskim jest komisja zajmująca się niepłaconymi podatkami, a w szczególności aferą Lux Leaks. Tam bardzo aktywny jest europoseł PiS, pan profesor Zdzisław Krasnodębski, i ta komisja zwróciła już Luksemburgowi uwagę, żeby nie szli dalej tą drogą.

- Polsce opłaca się wprowadzić euro czy nie? A jeśli tak, to kiedy?

- Zadajmy sobie pytanie, czy bogatsze od nas kraje południa Europy, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Grecja, skorzystały na euro czy straciły? Na przykład we Włoszech PKB nie rośnie od 17 lat, a ceny ciągle rosną. Euro opłaca się bogatym krajom Północy. Zanim zdecydujemy się wejść do strefy euro, musimy być na podobnym poziomie rozwoju gospodarczego i mieć podobną strukturę gospodarczą do takich krajów, jak: Niemcy, Holandia, Belgia czy Austria. Nie mówię więc, że nie wprowadzimy euro nigdy, ale nie teraz. I druga sprawa: w strefie euro jest wiele problemów. System bankowy we Włoszech w bardzo ciężkiej sytuacji. Nierównowaga w centralnym systemie płatniczym Target2. Rosnące długi na południu Europy. Ogromne bezrobocie w Hiszpanii i Grecji. Powolna utrata konkurencyjności przez Francję. Dopóki te problemy nie zostaną rozwiązane - los euro jest niepewny.

- Jest pan zaniepokojony rosnącą inflacją?

- Nie. Niewielka inflacja nie jest zła. 2,2 proc. to poniżej celu inflacyjnego banku centralnego, który wynosi 2,5 proc. Ale spójrzmy na ceny przez pryzmat zwykłego Polaka - 3 lata temu jabłka kosztowały 2 zł 50 groszy, dziś 2 zł 10 groszy, chleb kosztował 3 zł 50 groszy dziś 3 zł 10 groszy, benzyna w 2012 roku kosztowała 6 zł, dziś poniżej 5 zł, schab 17 zł, dziś 14 zł. Czyli to, co dla zwykłych Polaków jest artykułem codziennej potrzeby, kosztuje nierzadko mniej niż parę lat temu. Zwróćmy też uwagę na to, że za rządów PiS, w dwóch latach - 2016-2017 - wynagrodzenia wzrosną średnio o 10 procent, a w wielu biedniejszych województwach i gminach nawet więcej. Zwykli Polacy na tym zyskają. Również dzięki naszej polityce społecznej. Dzięki solidarności, która jest dla nas drogowskazem. A tymczasem w latach rządów naszych poprzedników wynagrodzenia potrzebowały aż 6 lat na wzrost o 10 procent.

- Program 500 plus wpompował w rynek ponad 25 miliardów złotych. Widzi pan efekty?

- Widzę, jestem bardzo zadowolony. Już wiadomo, że w tym roku urodzi się w Polsce co najmniej 400 tys. dzieci. Najwięcej od 7 lat! A nasz rządowy program nie działa nawet rok. Przekazaliśmy ludziom na cele społeczne nie 25 miliardów, ale 45 miliardów. 24 miliardy na 500 plus, ale 20 miliardów ekstra, to obniżony wiek emerytalny już od 1 października tego roku, to ubezpieczenia dla rolników, to 75 plus, pierwsze wydatki na Mieszkanie plus, dodatkowe wydatki na rodziny.

- Opozycja mówi: rozdajecie pieniądze, to się źle skończy.

- Inwestujemy pieniądze w Polaków, polskie rodziny. Opozycja może tego nie rozumieć, bo to, co im najlepiej wychodziło przez 25 lat, to wyprzedaż majątku narodowego. Tak mówią zresztą od początku, od 16 miesięcy, że budżet tego nie wytrzyma. Ale wytrzymuje, bo między innymi walczymy z mafiami VAT-owskimi, których nasi poprzednicy jakoś dziwnie nie potrafili namierzyć. Państwo za rządów PO-PSL potrafiło postawić starszą panią za kradzież batonika za 2 złotych ze sklepu przed sądem, a było ślepe i głuche na kradzione dziesiątki miliardów złotych. Deficyt budżetowy będzie w tym roku poniżej tych "świętych" brukselskich 3 procent. Nie widzę tu żadnych zagrożeń.

- Kłóci się pan z biskupami o niedziele. O handel w niedziele.

- Nie kłócę się, ale przyznam, że czuję się trochę jak obserwator "Krótkiej rozprawy między panem, wójtem a plebanem" Mikołaja Reja. Wójt, czyli tutaj zwykły Polak, czasem chce jednak iść w niedzielę do sklepu.

- A pan robi czasem zakupy w niedziele?

- Od jakichś dziesięciu lat nie, choć wcześniej na pewno się zdarzyło, że robiłem. Generalnie uważam, że buty można kupić w piątek, a chleb w sobotę. Ale bez wątpienia niejednemu pracownikowi zdarzyło się robić zakupy w niedzielę, a i nie wszyscy pracodawcy chcieliby w niedzielę pracować. Są więc rozbieżne interesy i wypadałoby zawrzeć jakiś kompromis, na przykład dwie niedziele pracujące i dwie wolne.

- Podobno chcecie zabrać pieniądze z OFE. Najpierw zabrała Platforma i roztrwoniła, a teraz podobno wy.

- Zabrać? Przeciwnie, chcemy je przekazać obywatelom! Te środki, które Trybunał Konstytucyjny określił jako publiczne, my dajemy ludziom, ponad 16 milionom uczestników OFE.

- Że na przykład ja dostanę je na swoje konto?

- Tak, ale nie po to, żeby pan je wyciągnął i przehulał.

- A dlaczego nie, skoro to mają być moje pieniądze?

- Bo to są pieniądze na pana emeryturę. Ale chcielibyśmy także wspierać dodatkowe prywatne oszczędności emerytalne, z których można byłoby skorzystać także w przypadku ciężkiej choroby, której nikomu nie życzę.

- Ciężkiej choroby obywatela czy państwa?

- Obywatela, o państwo jestem spokojny.

- Obawia się pan, że konsekwencją brexitu może być masowy powrót młodych ludzi, dla których w Polsce nie ma pracy?

- Obawiam się?! Moja radość byłaby ogromna, jeśli te powroty się na dobre rozpoczną. Za czasów PO Polacy przenosili swoją działalność gospodarczą na Wyspy Brytyjskie. A teraz firmy z Wysp przenoszą swoją działalność gospodarczą do nas. Byłem już 6 razy w Londynie od czasu brexitu, rozmawiam cały czas z inwestorami. Pokazuję perspektywy rozwoju Polski. Proszę zauważyć, że stworzyliśmy już ponad 40 tysięcy miejsc pracy dla emigrantów. Stąd najniższe bezrobocie w historii. Poza tym Polacy, którzy decydują się na powrót, często sami sobie znajdują pracę albo tworzą miejsca pracy. Bo są przedsiębiorczy, mają trochę kapitału, sporo doświadczeń, znają języki. Niech wracają wszyscy.

- A co to za wykres leży przed panem na stole?

- To ranking "The Economist", gdzie Polska jest na 5. miejscu na świecie w zakresie warunków i zasad pracy dla kobiet. Najniższe wskaźniki dyskryminacji w miejscu pracy czy uczciwe traktowanie pań to dla Polski i naszego rządu bardzo ważna sprawa. To też przyciąga inwestorów. Wyprzedzamy takie kraje, jak: Dania, Francja, Niemcy. Daleko za nami jest Japonia, Czechy czy Włochy. To także wynika z naszej kultury. Z szacunku do kobiet i wyjątkowej roli kobiet w naszej historii.

- Był też inny ranking, gdzie byliśmy na 5. miejscu - ranking inwestycyjny.

- Tak. W większości rankingów atrakcyjności inwestycyjnej i gospodarczej jesteśmy w ścisłej czołówce światowej. A np. firma doradcza PWC przedstawiła prognozy, że Polska będzie rosła gospodarczo najszybciej w Europie do roku 2050. Ja bym do tego dodał aspirację, że wtedy powinniśmy mieć co najmniej 50 milionów mieszkańców, kilka polskich Nobli z nauk ścisłych i 20 globalnych czempionów w supernowoczesnych sektorach.

- Co dla pana znaczy Europa dwóch prędkości?

- To znaczy, że Polska, która się najszybciej rozwija w Europie, ma największą prędkość.

- Czyli nie mamy powodu, żeby bać się słów z deklaracji wersalskiej?

- Obawiać się trzeba, żeby Unia Europejska się nie rozpadła. Polska chce dbać o spójność Unii, chcemy, żeby była całością, bo Unia jest wartością. Jeżeli będą plany robienia sobie jakichś podgrup, to takie zabiegi mogą być niebezpieczne dla całego organizmu Unii.

- Czy Donald Tusk może teraz zagrozić gospodarczo Polsce? Po wyborze na przewodniczącego Rady Europejskiej raczej nie jest wielkim przyjacielem naszego rządu.

- Jeżeli nadal będzie forsował kosmiczne i szkodliwe pomysły, jak ściąganie pieniędzy od krajów, które nie chcą przyjmować imigrantów, to tak. Przypomnijmy, że on ten pomysł poparł, co było wielkim błędem. A to byłoby rzeczywiście ogromne uderzenie w polską gospodarkę. Chodzi o imigrantów z Bliskiego Wschodu, w ogromnej większości muzułmanów. Jeżeli weźmiemy pod uwagę np. 10 czy 15 tysięcy osób, których byśmy nie przyjęli i za to mielibyśmy zapłacić około 1 miliona złotych za osobę, to łatwo policzyć, że mówimy tu nawet o 15 miliardach złotych.

- PiS obawia się wyboru Mariine Le Pen we Francji i Martina Schultza w Niemczech?

- Myślę, że zmiany, które zajdą w tym roku, uspokoją Europę. Wybory w Holandii uspokoiły, a za dwa miesiące we Francji powinno się okazać, że pani Le Pen nie zostanie prezydentem. Pytanie, kto będzie rządził w Niemczech, czy Angela Merkel, czy Martin Schultz. Oboje chcą utrzymania całości Unii Europejskiej, bo wiedzą, jak dobrze służy ona interesom Niemiec.

- Kiedy będziemy mieli polski samochód elektryczny, polską teslę?

- Chcemy stawiać na innowacyjną gospodarkę, stąd promocja elektromobilności, wynalazczości, innowacyjności. Samochód elektryczny jest bardzo innowacyjnym produktem, przed nim na pewno jest przyszłość. A tak konkretnie polski producent może się już pochwalić nagrodą "Autobus Elektryczny Roku" w Europie. Chcemy przyciągać też zagranicznych inwestorów, aby Polska w tym tyglu doświadczeń polskich i zagranicznych była jednym z liderów elektromobilności.

- Wie pan, że to od pana może zależeć, czy PiS zostanie wybrany na następną kadencję? Jak się panu uda i będą pieniądze na programy społeczne, to możecie rządzić kolejne cztery lata. A jak się panu nie uda. Ma pan świadomość odpowiedzialności?

- Wszyscy w naszym rządzie ciężko pracują dla poprawy życia polskich rodzin. A ja mam swoją część w tym dziele i wiem, jaka na mnie spoczywa odpowiedzialność.

Zobacz: Przemysław Wipler: Grozi nam wojna w Europie