Marcin Mastalerek został powołany przez prezydenta na stanowisko szefa gabinetu Andrzeja Dudy, pod koniec października zeszłego roku. Nim to się jednak stało, zdążył wywołać medialną burzę wywiadem, w którym stwierdził, że prezes PiS Jarosław Kaczyński powinien odejść na polityczną emeryturę. Skrytykował również Prawo i Sprawiedliwość za przegraną kampanię wyborczą:
- PiS przegrało de facto wybory, bo nie wyciągnęło wniosków ze zwycięstwa w 2015 roku. Gdyby od tamtego momentu się zmienili, pokazali nowe twarze i zachowywaliby się jak Andrzej Duda, wygraliby - mówił Mastalerek w Radiu Zet.
Jego słowa nie tylko rozwścieczyły polityków PiS, ale także "fanatycznych wyborców partii". Do Pałacu Prezydenckiego zaczęły przychodzić listy z pogróżkami, inwektywami i "życzeniami śmierci". Zarówno w wersji papierowej, jak i pocztą elektroniczną. Marcin Mastalerek zaczął szybko budzić skrajne emocje. Także na ulicy przypadkowi ludzie próbowali go zaczepiać i obrażać – ustalili dziennikarze Wirtualnej Polski.
Decyzję o przyznaniu ochrony Mastalerkowi Andrzej Duda konsultował osobiście z ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych i administracji, byłym posłem PiS Mariuszem Kamińskim. Po zmianie władzy nowy szef MSWiA Marcin Kierwiński nie zmienił decyzji poprzednika, ponieważ służby oceniły zagrożenie dla polityka jako bardzo realne.
Od momentu przyznania ochrony z Mastalerkiem jeździ kierowca i jeden oficer SOP, który przydzielony jest do bezpośredniej ochrony.
- Gdyby nie było realnego zagrożenia, Kierwiński ochronę by odebrał -powiedział w rozmowie z „WP” informator ze służb.