Ostatnie posiedzenie Sejmu przed wakacjami skończy się planowo 20 lipca, a na Wiejską wrócą dopiero 11 września. Co prawda 52 dni (wliczając soboty i niedziele), które sprezentował im marszałek Kuchciński to mniej niż szkolne wakacje, które w tym roku potrwają 70 dni, ale któż z dorosłych nie chciałby tak długiej przerwy? Tym bardziej, że posłowie nie przepracowują się. Na przykład w kwietniu i maju posiedzenia trwały łącznie… siedem dni! I za to miesiąc w miesiąc wybrańcy narodu dostają 12,5 tys. zł pensji.
- Posłowie jeśli nie chcą pracować, nie będą tego robić niezależnie od rozłożenia terminów posiedzeń. A jeśli chcą, zawsze jest co robić: praca w regionie, spotykać się z ludźmi, angażować w politykę międzynarodową. To zależy od indywidualnego podejścia. Jednak jeśli chodzi o przerwy w posiedzeniach, to świadczy o tym, że PiS robi wszystko, by nie dopuścić zamrożonych projektów np. ruchu Kukiz’15 o statusie osób niepełnosprawnych. Sam PiS ma zbyt mało pomysłów na reformy, więc stara się nie dopuścić do procedowania projektów opozycji.
-komentuje poseł Kukiz’15 Piotr Apel (34 l.).
Rok temu, gdy poselska przerwa trwała rekordowe 54 dni, Kancelaria Sejmu tłumaczyła, że to ze względu na konieczność instalacji nowego systemu do głosowania. A w tym roku? Do tej pory nie odpowiedziano nam na pytania w tej sprawie, wierzymy jednak, że powód będzie równie ważny.