Mariusz Staniszewski: Polska to dwa światy, które się nie rozumieją

2011-08-19 22:10

Polska to dziś dwa światy. Jeden jest nowoczesny, szybko reaguje na zmiany. Drugi jest zacofany. Nie chodzi o Polskę A i B. Linia przebiega między światem prywatnym a administracją

Świat publiczny i prywatny już dawno przestały się rozumieć. Trudno przecież znaleźć powody, dla których e-administracja jest ciągle w sferze futurologii. Według danych ONZ w jej wprowadzaniu jesteśmy na 45. miejscu na świecie i za najbliższymi sąsiadami.

Liczba spraw, które można załatwić przez internet, jest minimalna, a odpowiedzi udzielane drogą elektroniczną przez urzędników nie są wiążące. A przecież dla przedsiębiorców Internet jest kluczowym narzędziem. W każdy weekend na 10 najważniejszych w Polsce serwisach aukcyjnych umieszczanych jest ponad 20 mln ofert sprzedaży. Z szacunków wynika, że w tym roku w ten sposób zostanie wystawionych na sprzedaż 196 mln przedmiotów. W ubiegłym roku obroty z tego tytułu przekroczyły 7,6 mld zł. Mniej więcej drugie tyle warty był zwykły handel w sieci.

Elektroniczna administracja nie jest wymysłem oderwanego od rzeczywistości futurysty. Każdy, kto chce kupić samochód w Holandii może wszystkie informacje dotyczące pojazdu otrzymać bez ruszania się z domu. Wystarczy wysłać e-maila z pytaniem do odpowiedniego urzędu. W ciągu kilku minut otrzymamy informacje - po angielsku, urzędnik zna więc jeszcze obcy język - o tym, jakie z auto ma przebieg, czy przypadkiem nie było kradzione, ilu miało właścicieli, jakie dokumenty są potrzebne do transakcji.

Dla porównania, w Polsce otrzymanie zaświadczenia o tym, że jest się właścicielem pojazdu, zajmuje 7 tygodni i wymaga 15 zł opłaty.

Ale przykładów jest więcej. Wybór wykonawcy i ustalenie warunków budowy domu zajmuje zwykle kilka tygodni. Znacznie więcej czasu trzeba na otrzymanie pozwolenia na budowę - trzeba przejść 32 procedury, co średnio zajmuje 311 dni. Tak skomplikowany system powoduje wzrost cen mieszkań, bo developerzy zaczynają ponosić koszty rok przed rozpoczęciem prac ziemnych.

Droga przez mękę

Jedną z barier rozwoju w Polsce energetyki odnawialnej są właśnie skomplikowane procedury administracyjne. Choć wszędzie w Europie rozwój tej gałęzi przemysłu jest priorytetem - chroni kraj przed wysokimi opłatami za emisję CO2 oraz otwiera nowe kierunki rozwoju technologii - w Polsce uruchomienie fermy wiatrowej jest drogą przez mękę. Aby zacząć budowę wiatraków przedsiębiorca w Polsce musi spotkać się z 20 urzędnikami. Dla porównania w Danii z 5. To nie tylko powoduje, że powstawanie u nas mniej elektrowni wiatrowych, ale 4 razy wzrasta niebezpieczeństwo korupcji.

Dżunglą są przepisy podatkowe - w rankingu Banku Światowego pod względem przejrzystości systemu Polska zajmuje 121. miejsce na 183 kraje. Nasz przedsiębiorca w ciągu roku musi zapłacić państwu 29 różnych danin. Traci na to 325 godzin rocznie. Dla porównania, w uznawanej za enklawę socjalizmu Szwecji na rozliczenia podatkowe przedsiębiorca traci 20 godzin.

Ale jeśli tylko spojrzymy na relacje między przedsiębiorcami, w światowym rankingu zaczynamy szybować wysoko. Jesteśmy na 15 miejscu pod względem możliwości uzyskania kredytów w bankach - oczywiście prywatnych.

O tym, jak dwa polskie światy daleko od siebie odjechały, świadczy ostatni kryzys. Biznes zareagował szybko. Jakkolwiek brzmi to brutalnie dla pracowników - szybko ograniczył koszty, zredukował zatrudnienie, zmniejszył płace, zwiększył efektywność pracy. Choć dla setek tysięcy osób były to działania dotkliwe - to w skali całego kraju uchroniły nas przed zapaścią. To coraz bardziej wydajne przedsiębiorstwa zapewniały dochody z eksportu i generowały popyt wewnętrzny.

W tam samym czasie rząd zwiększył zatrudnienie w administracji o kilkadziesiąt tysięcy osób, czyli zwiększył koszty funkcjonowania państwa. Od 2007 r. liczba urzędników w naszym kraju wzrosła o około 70 tys. Jeśli przyjmiemy, że średnio urzędnik zarabia - według danych GUS - 4,1 tys. zł brutto, to koszty obsługi administracyjnej wzrosły o blisko 3,5 mld zł rocznie.

Ekonomiści już dawno wyliczyli, że wzrost opodatkowania albo wydatków publicznych o 10 proc. powoduje spadek wzrostu gospodarczego o 0,5-1 pkt proc. Państwo nie chroniło nas więc przed kryzysem, ale ciągnęło nas w otchłań.

Gorzej niż w PRL

Mechanizm rozrastania się administracji jest banalny. Urząd otrzymuje nowe zadania, np. z wykorzystaniem środków unijnych. Zatrudnia się więc urzędników. Realizacja programu trwa rok lub dwa, ale urzędnicy zostają. Gdy pojawia się nowe zadanie, zatrudnia się kolejnych. Gdyby w ten sposób zatrudniali przedsiębiorcy, żaden z nich nie miałby szans przetrwać na rynku. Zatrudniają grupę ludzi do projektu, a gdy się on kończy, wygasają też umowy. Sprawa jest jasna i uczciwa dla wszystkich.

Oczywiście administracja zawsze ma swoich obrońców - zwłaszcza w rządzie. Mówią oni, że Polska choć jest tylko dwa razy mniej liczna od Niemiec, to ma trzy razy mniej urzędników. To prawda w RFN jest ich 1,5 mln, a w Polsce około 0,5 mln. Tyle tylko, że za Odrą maja oni znacznie więcej zadań, bo niemiecki PKB jest 4 razy wyższy od naszego. Biorąc więc pod uwagę ten znacznie ważniejszy wskaźnik, - liczba urzędników w Polsce jest znacznie większa niż w Niemczech.

Efekt rozrastających się niewydolnych struktur publicznych powoduje, że słabe państwo niszczy kolejne dziedziny życia. Choć trudno w to uwierzyć, z roku na rok w naszym kraju pogarsza się stan dróg, a pociągi jeżdżą wolniej niż za czasów Peerelu.

Przykładem sprawności państwa miał być system przygotowań do Euro 2012. Powołano dwie spółki - celowo nie urzędy - by na zasadzie rynkowej zarządzały tym ogromnym projektem. Szybko jednak okazało się, że zarówno spółka PL2012, jak i Narodowe Centrum Sportu działają jak urzędy. Nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za podejmowanie trudnych decyzji. Wykonawca Stadionu Narodowego budował wcześniej słynny Alinaz Arena, czyli obiekt, na którym swoje mecze rozgrywa Bayern Monachium. Tam też były rozbieżności między projektem a rzeczywistością.

Gdy jednak wykonawca zgłaszał problem, natychmiast zjawiał się inwestor i rozmawiali tak długo, aż znalazło się rozwiązanie. Czasem były to 2 godziny, czasem 20. Obie strony miały określony cel - postawić stadionu. W przypadku Stadionu Narodowego wykonawca pierwsze uwagi zgłosił 8 miesięcy przed wybuchem skandalu z opóźnieniem budowy. Ze strony NCS nikt jednak nie reagował, bo w urzędniczej mentalności nie ma problemu, dopóki się o nim nie powie oficjalnie. Spokojnie wypłacono więc kilkadziesiąt tysięcy złotych trzynastek dla zarządu. Bo przecież w chwili ich przyznawania nie było mowy o opóźnieniach.

Dziś nikt w naszym kraju nie ma sposobu na to, by przestawić administrację na takie tory, po których będzie nadążała za prywatnym światem. Jedynym sposobem na stopniowe zakopywanie tej przepaści jest outsourcing, czyli przenoszenie na zewnątrz, usług publicznych. Niech przykładem będą brytyjskie więzienia - w większości prywatne. Utrzymanie tam więźnia kosztuje mniej niż w Polsce, choć odsiaduje on wyrok w lepszych warunkach.

Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"

Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu.