Pobrali się w grudniu 1958 roku. Maria Kiszczak, początkowo zachwycona ślubem ze starszym o dziewięć lat oficerem, już po kilku tygodniach spędzonych pod jednym dachem, całkowicie zmieniła zdanie. Początki wspólnego życia z Kiszczakiem były dla niej bardzo bolesne i trudne. - Targałam więc ze sklepów ciężkie siaty z ziemniakami, obierałam jarzyny, tłukłam mięso. Wszystko dla Czesława. Któregoś dnia wraca z pracy, nalewam mu zupę, a on po spróbowaniu bierze talerz, wychodzi do ubikacji i wszystko wylewał. Było mi wtedy tak przykro... Nic jednak nie powiedziałam i podałam kotlet schabowy z ziemniakami. To też wyrzucił, tym razem do kosza, po czym oświadczył, że nie jada takich potraw - opowiada Maria Kiszczak w książce "Kiszczakowa. Tajemnice generałowej".
Żona komunistycznego generała nazywała swojego męża panem i władcą. - Pewnego dnia kazał mi wypastować podłogę w gościnnym pokoju, bo zabrudziła się lekko po wizycie znajomych. Męczyłam się z nią niemiłosiernie, a przecież musiałam jeszcze mojemu "władcy" coś ugotować, wyprać koszule i tak dalej. Z tego wszystkiego nie zdążyłam do końca jej wywiórkować. Kiedy Czesław ją zobaczył, tylko spojrzał na mnie groźnie i wyszedł z domu. Nic nie zjadł, nie odezwał się. Znów się obraził - opowiada w książce. Pewnego dnia pani Maria, nie mogąc znieść męża, postanowiła wyjechać do rodziny. - Byłam już zmęczona tym małżeństwem, bo nie tak je sobie wyobrażałam, nawet w najgorszych snach! Było mi wtedy bardzo źle. W końcu, gdy już nie mogłam tego wszystkiego znieść, spakowałam się i wyjechałam do rodziców - dodaje w książce. Jej małżeństwo mimo wielu bolesnych momentów jednak przetrwało. Z Czesławem Kiszczakiem jest już pięćdziesiąt siedem lat.