Maria Kiszczak: Chciałam zarobić na teczce Wałęsy. Przepraszam

2016-02-20 6:30

Wdowa po komunistycznym generale Czesławie Kiszczaku (+90 l.) przyznaje "Super Expressowi", że chciała od Instytutu Pamięci Narodowej 90 tys. zł za dokumenty o Lechu Wałęsie (73 l.). Zdradza też nam, że żałuje afery, którą rozpętała, i bije się mocno w piersi. - Przepraszam Wałęsę za to, co zrobiłam. Teczki mogły zostać ujawnione po jego śmierci - wyznaje w rozmowie z "Super Expressem" Maria Kiszczak (81 l.).

Wdowa po generale Czesławie Kiszczaku jednym dokumentem zrzuciła z piedestału legendę Solidarności Lecha Wałęsę. Wszystko po tym, jak zaoferowała IPN kupno dokumentów za 90 tys. zł. - Tuż przed śmiercią mąż powiedział mi, że są teczki "Bolka" w jego gabinecie. Pokazał mi je. Wyznał mi też, że jak będę miała jakieś kłopoty, trudności, żebym poszła z nimi do prezesa IPN. Może niepotrzebnie mi o tym mąż powiedział... Dlaczego? Bo nie przeczytałam jednak karteczki męża, którą włożył do tych dokumentów. I tam napisał, że dokumenty będzie można ujawnić dopiero za kilkanaście lat... - wyznaje nam Maria Kiszczak.

Do jej spotkania z prezesem IPN doszło w ostatni wtorek. Tego samego dnia prokurator IPN w asyście policji zabezpieczył kilka kartonów dokumentów. - Dyskutowałam z IPN na temat kosztów, jakie poniosłam w związku ze śmiercią męża. Jego pogrzeb kosztował 40 tys. zł, jego spalenie też kosztowało. Był długo chory, więc musiałam przyjąć Ukrainkę. To kolejny wydatek. Poza tym chcę wybudować mężowi pomnik, jakiś grobowiec... To wszystko kosztowało mnie 90 tys. zł i będzie jeszcze kosztować. I taką kwotę uzgadniałam - przyznaje nam szczerze Maria Kiszczak.

Z odręcznie zapisaną kartką z tytułem "Informacja opracowania ze słów T.W. >>Bolek<< z odbytego spotkania w dniu 16 XI 74 r.", poszła więc do IPN. Tam wyznała, że posiada "więcej takich dokumentów". -- I wtedy się zaczęło. Ale nikt mnie nie uprzedził, że za kilka godzin przyjdą do mojego domu po dokumenty. Otworzyłam im. Pokazałam im pokój męża, pokazałam im szafkę z materiałami. Zabrali i pojechali. A ja jestem dziś negatywną bohaterką... - żali się Kiszczakowa, która twierdzi, że żadnych kopii akt o "Bolku" w domu nie ma.

Co zabrał z jej domu IPN i czy są jeszcze jakieś inne teczki? - Mąż nie miał żadnych innych teczek na nikogo, a IPN zabrał m.in. wystąpienia męża z sądów, zdjęcia Magdalenki - rozmów, spacerów i posiłków, a także fotografie z obrad Okrągłego Stołu. Były też chyba jakieś notatki, referaty męża. Osobiste rzeczy - twierdzi Kiszczakowa. - Wcześniej mąż nie chciał ujawniać teczek o "Bolku", bo nie chciał strącać Wałęsy z piedestału. Nie chciał, aby ten przestał być bohaterem narodowym! - dodaje. Dziś wdowa po generale kaja się za ujawnienie dokumentów o Wałęsie. - Żałuję tego i przepraszam go. Jest mi strasznie przykro, że rozpętałam burzę w sprawie Wałęsy - mówi na koniec.

Zobacz: Tadeusz Płużański: Akta Kiszczaka - wątpliwy sukces