Marek Migalski: Jeśli Bielecki przegra w Warszawie stanie się kozłem ofiarnym!

2010-09-28 14:45

O przyszłości Prawa i Sprawiedliwości rozmawiamy z Markiem Migalskim: Prezes chce pokazać, że wokół PiS konsolidują się wszystkie środowiska polskiej prawicy. Ale to tylko wrażenie konsolidacji. W istocie przyjmuje on na listy wyborcze kilku zacnych i sympatycznych, ale dziś już niewiele znaczących polityków.

"Super Express": - W grudniu 2007 r. z PiS odeszli: Kazimierz Ujazdowski, Jarosław Sellin, Jerzy Polaczek. Kilka dni temu wszyscy trzej znów zostali przyjęci do partii przez Jarosława Kaczyńskiego. O co chodzi?

Marek Migalski: - Prezes chce pokazać, że wokół PiS konsolidują się wszystkie środowiska polskiej prawicy. Ale to tylko wrażenie konsolidacji. W istocie przyjmuje on na listy wyborcze kilku zacnych i sympatycznych, ale dziś już niewiele znaczących polityków. Nie mogli zresztą wybrać gorszego momentu na powrót. Nosili się z tym zamiarem od czasu kampanii prezydenckiej, gdy Kaczyński pokazał, że jest w stanie sięgnąć po władzę. Ale dziś sytuacja jest zupełnie inna, bo prezes robi wszystko, by władza pozostała w rękach PO. Myślę też, że Kaczyński nigdy już nie odzyska do nich zaufania. Dla niego na zawsze pozostaną zdrajcami i uciekinierami.

Przeczytaj koniecznie: Marek Migalski: PiS popełnia polityczne harakiri

- Czy wyrazem konsolidacji szeroko pojętej prawicy jest wystawienie Czesława Bieleckiego w wyborach samorządowych w Warszawie - architekta, od dawna niezwiązanego z polityką, a bywało, że nastawionego krytycznie wobec PiS?

- Ale najpierw Kaczyński start zaproponował Joannie Kluzik-Rostkowskiej. W ten sposób chciał uderzyć w Pawła Poncyljusza i Elę Jakubiak, którzy bardzo chcieli powalczyć o ten urząd i mieli realne szanse na zwycięstwo. Jednak Joanna odmówiła. Wtedy prezes postanowił wystawić kogoś spoza partii, aby nie wzmacniać żadnego z polityków wewnątrz PiS. Kaczyński wie, że Bielecki nie ma szans, a nawet jeśli świetnie poprowadzi kampanię i uzyska dobry wynik, w żadnym stopniu nie zagrozi jego pozycji. Na razie może pytać: "To my się zamykamy? Z naszej listy kandyduje kwintesencja liberalizmu, otwartości i niepartyjności!". A jeśli Bielecki przegra, i to znacząco, prezes powie: "Oto czym kończą się eksperymenty z niezależnymi liberałami".

- W wywiadach dla "Newsweeka" i "Rzeczpospolitej" Kaczyński sugeruje, że Poncyljusz i Kluzik-Rostkowska byli mu potrzebni w kampanii tylko ze względu na ładną aparycję.

- Wypowiedź o Joannie jest niegrzeczna i nieelegancka. Co może dziwić, zważywszy na to, że prezes wielokrotnie podkreślał, jak bardzo szarmancki jest wobec kobiet. Nie można tak traktować ludzi, którzy oddali mu kilka lat życia, a szczególnie trzy miesiące kampanii prezydenckiej. Zresztą połowę posiedzeń sztabu Paweł spędził, leżąc na ziemi, bo cierpiał na ból kręgosłupa. Niech obecni współpracownicy Kaczyńskiego wezmą to pod uwagę, bo ich może potraktować dokładnie tak samo. Cieszy mnie to, że w wywiadach Kaczyński przyznaje się do osobistej porażki. Przecież to on zaakceptował te osoby i ich strategię w kampanii. A pamiętam, jak sam mówił, że była to kampania świetna, która otwierała PiS na zwycięstwo w następnych wyborach. Próba przerzucenia winy za przegraną w kampanii jest de facto samooskarżeniem się.

- W obu wywiadach mówi też: "Nie podam ręki ani Komorowskiemu, ani Tuskowi", "Mam niewielkie zaufanie do intelektu pana Komorowskiego", dodając też, że nie będzie utrzymywał żadnych kontaktów z obecnym prezydentem. Jak szef opozycji może z góry przekreślać współpracę z obozem rządzącym?

- Uważam Tuska za złego premiera i uważam, że Komorowski będzie złym prezydentem. Ale to nie oznacza, że osobom sprawującym takie stanowiska nie należy się szacunek. Nie wolno delegitymizować demokratycznie wybranych polityków. Kaczyński może myśleć, że te wypowiedzi mu się opłacają, bo zaspokajają potrzeby psychologiczne części Polaków. A może po prostu nie potrafi przełknąć tego, że z obydwoma politykami przegrał?

Patrz też: PiS się sypie! Migalski wykluczony, Jakubiak zawieszona - kto następny?

- Czy ostatnie słowa prezesa PiS utwierdzają pana w krytyce zawartej w liście do niego?

- Tak. Moja główna myśl była taka, że sposób, w jaki prowadzi partię opozycyjną, rozbestwia partię rządzącą i sprawia, że może ona PiS śmiać się w twarz, bo wie, że to partia zbyt słaba, by odsunąć ją od władzy. A to oznacza legitymizację gnuśnych rządów Platformy. Mogą robić, co chcą, bo PiS jest opozycją tylko mocną w gębie.

Marek Migalski

Poseł do Parlamentu Europejskiego, we wrześniu 2010 wykluczony z delegacji PiS