Marek Król w rozmowie ze Sławomirem Jastrzębowskim: Starły się dwie mafie biznesowe albo i trzy

2014-06-25 4:00

Publicysta i były redaktor naczelny tygodnika "Wprost" Marek Król mówi o najnowszej aferze podsłuchowej

"Super Express": - Był pan redaktorem naczelnym "Wprost". Umieściłby pan takie nagrania wtedy w swojej gazecie?

Marek Król: - Bez zastanowienia. One ujawniają bebechy funkcjonowania władzy.

- A jak by pan to argumentował? Pojawiają się teraz głosy, że nagrania są nielegalne. Prawnicy spierają się co do tego.

- W Polsce są one nielegalne. Ale zawsze gdy sąd rozważa takie rzeczy, to ma na uwadze dobro wyższe. To, co ujawniły te nagrania, jest dobrem wyższym, bo możemy się dowiedzieć, jak podejmuje się decyzje i jak kręci się lody. My jesteśmy pracodawcami tych polityków, dlatego żadna prywatność tutaj nie obowiązuje.

- Pan ujawniał nagrania, będąc redaktorem naczelnym?

- Dla mnie nie jest ważne źródło, tylko co jest nagrane. Źródło jest drugorzędne. Chyba że to jest ewidentna prowokacja.

- A co pan sądzi o hipotezie, że rozgrywają nas Rosjanie?

- To kompletna bzdura. Rosjanie mają pięknie z Niemcami poukładane problemy w Polsce. Po katastrofie smoleńskiej w zasadzie trzymają Tuska w szachu.

- Kto to nagrał według pana?

- Często najprostsze odpowiedzi są najbardziej prawdopodobne. Po prostu starły się dwie mafie biznesowe. Albo i trzy. Pieniędzy na rynku jest coraz mniej. Jest resztkówka do zarobienia po różnych Ciechach itd. To jest walka o byt. O kolejne dochody. Jest też sugestia, że może to są jakieś służby amerykańskie, które zobaczyły, co się w Polsce dzieje, i postanowiły posprzątać to barachło.

- Jak wyglądałby pana wstępniak? Czego dowiedzieliśmy się dzięki tym materiałom? Czego o Rostowskim? O Sikorskim? Czego o pozostałych?

- Dowiedzieliśmy się, że są hipokrytami. Dowiedzieliśmy się, że Polska jest w fatalnej sytuacji, mimo że mówią nam o zielonej wyspie i wielkim sukcesie. Nie byłoby rozmowy Sienkiewicza z Belką, gdyby nie przewidywali, że będziemy w kolejnym dołku finansowym. Przypomnę, że za Rostowskiego Polska zadłużyła się potwornie, na 300 mld. Edward Gierek to tu jest mały pikuś. Do tego już szykuje się kolejny skok na kasę, czyli dodrukowanie pieniędzy.

- Rozmowy o drukowaniu pieniędzy były przestępstwem? Powinien zająć się nimi prokurator? Bo na razie nikt się nimi nie zajmuje.

- Gdybyśmy się umawiali, że wykończymy trzeciego faceta na rynku, który nam zagraża, i jeszcze prawdopodobieństwo tych działań byłoby bardzo duże, to każdy prokurator by w to wchodził. To jest po prostu spisek przestępczy.

- Pan sprzedał "Wprost" i był w nie najlepszych stosunkach z nowym właścicielem i z nowym redaktorem naczelnym. Teraz musi ich pan chwalić.

- Chwalę to, co zrobili. Amerykanie mówią: "może to jest sukinsyn, ale w tym wypadku robi dobrze". Rzeczywiście toczyliśmy spory sądowe. Wszystkie wygrałem.

- Teraz staje pan po ich stronie. Po stronie Latkowskiego.

- Nie wiem, co ich motywuje, ale zawsze będę stał po stronie tych dziennikarzy, którzy ujawniają prawdę o naszej polityce. Wszyscy jesteśmy obywatelami i jeśli komuś zależy na tym, żeby nasz kraj się rozwijał, to od czasu do czasu potrzebny jest wstrząs.

- Pana stosunek do nowego "Wprostu" się zmienił? Pisał pan dość krytycznie o nowej ekipie.

- Pisałem. W radzie nadzorczej widać tam silne wpływy Aleksandra Kwaśniewskiego. Pierwsze moje wrażenie było takie, że oni odreagowują głosowanie nad odebraniem immunitetu Mariuszowi Kamińskiemu. Kamiński ujawnił przekręty Jolanty... przepraszam, ujawnił przekręty.

- Bo pójdziemy do sądu zaraz. Powiedzmy, że ujawnił poufne rozmowy o butach w rozmiarze amerykańskim lub europejskim.

- Prokuratura zinterpretowała to jako rozmowy o butach, a nie jako grypserę, która miała ukryć prawdziwą transakcję, jak się domyślamy, w Kazimierzu nad Wisłą.

- Dlaczego pan sprzedał "Wprost"? Nie wyszedł panu biznes? Tej nowej ekipie idzie, zarabiają.

- Weszliśmy w ostry konflikt z rządem, konflikt trwał już parę lat. Spółki Skarbu Państwa zaczęły się wycofywać z reklamami.

- Czyli coś, co słyszeliśmy na podsłuchach?

- Tak. Ja nawet twierdzę, że może jest tak, że siedzi Graś i w sposób istotny kieruje przepływem strumienia reklam do poszczególnych tytułów. Jednych nagradza, innych nie. Widzimy, ile reklam spółek Skarbu Państwa mają gazety, które teraz tak dzielnie bronią rządu.

- Chce pan powiedzieć, że to, co mówił Kaczyński o układzie, którego nie udało się wykryć, teraz uwidoczniło się na tych taśmach?

- Określenie "sitwa" byłoby tu chyba lepsze. Twierdzę, że jak kiedyś będziemy opisywać III RP, to wyjdzie nam mafijny system. On ma swoje wzloty i upadki, ale tak naprawdę to jest republika kolesiów, biznesmenów, ludzi ze służb... Mówi się dziś, że służby nie działają. A ja obserwuję, że służby zostały sprywatyzowane przez najbogatszych biznesmenów. Przypomnę choćby karierę Bondaryka. Kiedyś jeden z ważnych operatorów służb sobie wypił i powiedział mi, że mają problem, jak dostają ważną wiadomość, czy najpierw sprzedać ją swojemu prywatnemu patronowi, czy wykorzystać ją w państwie. Kompletna degeneracja.

- Wielu znanych publicystów nie zgadza się z pana zdaniem dotyczącym publikowania tych materiałów. Np. Seweryn Blumsztajn twierdzi, że wolność słowa może zagrażać państwu. Kuriozalne stwierdzenie.

- Kuriozalne. Choremu państwu zawsze będzie zagrażać wolność słowa. Jak państwo jest zdrowe, to wolność słowa działa ożywczo.

- Czy dziennikarze powinni być politykami?

- Blumsztajn wystąpił tu w roli polityka. Po drugie, mamy dziś najazd deprawatorów. Proszę włączyć rządowe telewizje. Tam występują politolodzy, socjolodzy. Ostatnio słuchałem Rycharda, który patrząc prosto w kamerę, mówił: "na tych taśmach nic nie ma, nie ma żadnych przestępczych działań". Ten tekst jest powtarzany. To się wdrukowuje, a wiemy też, że większość Polaków dokładnie tego zapisu nie przeczyta.

- A jak się panu podobają te dowcipy, które opowiadają sobie na taśmach nasi prominentni politycy? Niewyszukany dowcip, że anal w agencji towarzyskiej kosztuje 35 złotych i Rostowski mówi, że to tanio. Skąd on czerpie taką wiedzę?

- To mnie zaszokowało, bo ja nie znam obecnego kursu tych usług. Być może minister finansów ma jakieś tajne materiały, w których poszczególne usługi są wycenione. Jak pamiętamy, one są nieopodatkowane, więc minister finansów nie może służbowo znać tych cen.

- Śmieszy pana takie poczucie humoru czy jest zbyt prostackie?

- W naszym środowisku często żartujemy. Ale chyba nie w tak prymitywny, chamski i wulgarny sposób. To są żarty koszarowe. A do tego, żeby pokazać, jak jest się ważnym, trzeba powiedzieć kilkanaście razy słowo na "ch" i muszę powiedzieć np. że członek RPP ma krótszy organ. Falliczność jest tu bardzo ważna.

- Długość męskości?

- Prawdziwy mężczyzna władzę reprezentuje przez falliczność, jak to było w kulturach pierwotnych. To są ludzie, którzy pokazują swoje miejsce w sitwie, powiedziałbym nawet mocniej - w mafii.

- Jak pan sobie radzi z zarzutami, które od czasu do czasu się pojawiają, ostatnio w tygodniku "Newsweek", dotyczącymi pana przeszłości? "Towarzysz Król zrobił", "Towarzysz Król powiedział", "Towarzysz Król został redaktorem".

- Pomijam, że to jest prywatna zemsta rodziny Lisów. Nawet pani Lisowa napisała, żebym swojego ryja nie pchał.

Zobacz: Zdaniem redaktora. Mirosław Skowron: Ośmiornica na gorąco

- W ten sposób?

- Tak. Na Facebooku u księdza Sowy. Czasem mi to ludzie przysyłają.

- Dlaczego ta rodzina miałaby się na panu mścić?

- Nie wiem, czy to pora, żeby to wyjaśniać. Pan Kedaj, ojciec Hanny Lis, pracował kiedyś u nas w redakcji, nie wiem, kto go ściągnął. Kiedy okazało się, że był w grupie TW, pojawił się dylemat zwolnienia go. Miał raka mózgu i z redaktorem Janeckim stwierdziliśmy, że nie wypada w tym momencie tego robić.

- Panu też chyba zarzucano, że był pan tajnym współpracownikiem, TW Rycerzem. To zostało chyba wyjaśnione?

- Jestem po autolustracji i prawomocnym wyrokiem sądu zostałem oczyszczony. Wykluczono to kompletnie.

- Czyli pan idzie do sądu, jak ktoś powie, że TW Rycerz to pan?

- To się jeszcze pojawia. Ja nie jestem pieniaczem, ale mam prawo podać taką osobę do sądu.

- Jak pan sobie z tym radzi, że należał pan do PZPR, a dziś jest pan publicystą prawicowym, krytykującym tamten system i obecną władzę?

- PZPR to była taka sama mafia jak obecne struktury partyjne. Tak się dzieje nie tylko w Polsce. Partie w Europie mają skłonność do budowania struktur mafijnych.

- Pan należał do tej mafii.

- Należałem przez 10 lat. Znałem mechanizmy działania i to było świetne życie. Jak przychodziłem w jakieś nowe środowisko, to dostawałem informację, że ten jest nasz, ten jest nasz. Wszystko można było załatwić. Ja oczywiście nie profitowałem, nawet talonu na samochód jako dziennikarz nie dostałem wtedy. Ale poznałem, jak to jest i jak to deprawuje i demotywuje społeczeństwo.

- Skąd ta metamorfoza?

- Stwierdziłem w pewnym momencie, że to strasznie degeneruje nas wszystkich.

- Ta metamorfoza wykończyła pana finansowo.

- W pewnym sensie tak. Ale każdy ma prawo wyboru.

- Żałuje pan czy nie?

- Nie. Absolutnie nie. Pewnie, że mógłbym mieć dziś "Wprost", reklamy spółek Skarbu Państwa, inne reklamy. Ale gdzieś w każdym jest takie "non possumus", że już dalej nie można. Ja nie jestem idiotą, poznałem to środowisko i wiem, jak się tam robi interesy. Tylko one są nieprawdziwe. Jak zrobimy olimpiadę tylko dla Polaków, to zdobędziemy wszystkie złote medale. Ale jak mamy się zderzyć ze światem zewnętrznym, to obnaży się fikcja braku konkurencji, psucia rynku i degradacji. Ja się musiałem też liczyć z zemstą mafii.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail