Rozmowę ze swoim gościem Jan Złotorowicz rozpoczął od pytania o brudną bombę. To ładunek konwencjonalny, do którego doczepiane są elementy radioaktywne, aby po wybuchu doszło do skażenia terenu, który objęty jest polem rażenia ładunku. Sam Siergiej Szojgu (67 l.) rosyjski minister obrony straszył ministrów obrony narodowej krajów Zachodu, że Ukraina ma dążyć do użycia takiej bomby. - Myślę, że wszystko, co mówią przedstawiciele rosyjskiej władzy należy traktować poważnie, tym bardziej że to nie są tylko wystąpienia Szojgu, bo mieliśmy też do czynienia z telefonami szefa rosyjskiego Sztabu Generalnego gen. Gierasimowa do swoich odpowiedników w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych i wreszcie mieliśmy wczoraj do czynienia z długą konferencją prasową gen. Kiryłowa. To jest dowódca wojsk, którego celem jest zwalczanie skutków broni masowego rażenia, a w tym broni atomowej. To nie jest więc jednoosobowa akcja, ale pewnego rodzaju szersze działanie rozpisane na głosy z planami o charakterze strategicznym, operacyjnym i politycznym, bo przecież w Rosji się to wszystko łączy. Ta sytuacja jest nienowa, bo Rosjanie już odwoływali się kilkakrotnie do tego rodzaju gróźb. Natomiast w związku z sytuacją na froncie, to co teraz ma miejsce, wydaje się sprawą nieco bardziej poważną, a w związku z tym należy to poważnie potraktować - powiedział Marek Budzisz.
Prowadzący Jan Złotorowicz wrócił do pierwszej wypowiedzi Władimira Putina (72 l.), który w kontekście wojny w Ukrainie wspomniał o użyciu broni jądrowej. Wówczas Putin mówił, że nawet jeśli Rosjanie nie są gotowi do użycia klasycznej broni jądrowej, to mogą szykować się do przygotowania katastrofy w którymś z ukraińskich reaktorów atomowych. W związku z tym widać, zauważył Jan Złotorowicz, że do takiej operacji Rosjanie przygotowują się od dłuższego czasu.
- Zgoda, tak wygląda to, co określamy mianem rosyjskiej drabiny eskalacyjnej i to o czym Rosjanie mówią już od długiego czasu. Bo to nie jest tak, że dopiero w ostatnich dniach ta sprawa zaczęła być eksploatowana. W lipcu stosowne oświadczenie wydała Duma Państwowa. Ono było w takim tonie alarmistycznym. Wcześniej były formułowane podobnego rodzaju pogróżki w kwietniu i maju. To jest więc stały element narracji rosyjskiej. Co powoduje, że dzisiaj należy do tego poważniej podchodzić? Po pierwsze sytuacja na froncie, sytuacja w rosyjskim obozie władzy, bo wygląda na to, że Rosjanie są zainteresowani zakończeniem tej wojny, ale na własnych warunkach. Po to, żeby wymusić zakończenie tej wojny, mogą odwołać się do strategii deeskalacji za pomocą eskalacji, czyli pokazania, że wojna wchodzi na taki poziom zagrożenia, że w niebezpieczeństwie są nie tylko walczące strony, ale cały świat i żeby ten świat zareagował i naciskał na Kijów w sprawie zakończenia konfliktu. Wydaje się, że dzisiaj Rosjanie grają w tę właśnie grę - zauważył Marek Budzisz.
Ekspert Strategy & Future zwrócił także uwagę na czynnik społeczny, który ma niebagatelny wpływ na wydarzenia w kraju agresora. - Drugim elementem jest to, co wydarzyło się w ostatnich dniach w Rosji, gdzie w sposób przyspieszony przerwano mobilizację. To szczególnie było widoczne w Moskwie, gdzie mer stolicy Siergiej Sobianin (64 l.) wydał takie zarządzenie o zakończeniu mobilizacji, mimo, że te cele dotyczące pozyskania żołnierzy z tego regionu nie zostały osiągnięte. Dlaczego rosyjska władza idzie w tę stronę? Z tego powodu, tak się przynajmniej spekuluje, że ostatnie tajne badania opinii publicznej zamówione przez administrację Kremla pokazały, że mobilizacja jest skrajnie niepopularna i kontynuowanie jej może spowodować znaczące perturbacje wewnętrzne - wzrost niezadowolenia i destabilizację. To oznacza, że myślenie o Rosji, że ta będzie w stanie zwiększyć swój potencjał bojowy, te nadzieje okazały się trudne w realizacji. Co dalej w konsekwencji oznacza, że planowana rosyjska ofensywa zimowa, że perspektywa jej sukcesu jest oddalona. Mało tego, generał Surowikin, czyli głównodowodzący wojsk Rosji w wojnie z Ukrainą, niedawno w wywiadzie mówił, że trzeba będzie podejmować "trudne decyzje". To zostało zinterpretowane jako zapowiedź utraty kontroli nad prawym brzegiem Dniepru - mówił ekspert.
Jan Złotorowicz zahaczył o temat pomocy militarnej świadczonej Ukrainie. Jak zauważył prowadzący, pomoc z Europy dla Kijowa z miesiąca na miesiąc spada, a tymczasem Władimir Putin wynajduje sobie nowych sojuszników. Ostatnio stało się tak z Iranem, który zaczął dostarczać Rosji broń, w tym okryte już złą sławą drony Shahed-136. Gospodarz "Raportu Złotorowicza" pytał się, co dalej z pomocą dla Ukrainy i wsparciem dla Rosji. - Tu też mamy dwa obszary. Mamy ten obszar związany z decyzjami politycznymi. I to widać gołym okiem. To, że niektóre państwa nie pomagają Ukrainie, to wynik ich oceny sytuacji strategicznej i ich własnych interesów. To, że Francuzi wysłali raptem około 8 proc. pomocy wojskowej, jaką Ukraina otrzymała, to jest wynik oceny tego jakie znaczenie ma ten konflikt dla polityki francuskiej. Taką analizę prowadzą wszystkie państwa i to, że jedne wysyłają więcej pomocy wojskowej, a inne mniej to nie jest kwestia przypadku. To jest oczywiście wynik oceny sytuacji. Dlatego Polacy pomagają, bo inaczej oceniają zagrożenie niż oceniają je Niemcy i Francuzi. Na to nakłada się także drugi element. Czyli możliwości sektora wojskowego państw Europy i Stanów Zjednoczonych. Państwa Europy dotąd przez lata przygotowywały się do wojen krótki, ekspedycyjnych, stabilizujących operacji. Brano pod uwagę przede wszystkim działania krótkotrwałe, a to oznacza, że te zasoby sprzętowe, amunicyjne, zostały ścięte do minimum. To jest obraz tego, co oznacza wydawanie na swoje bezpieczeństwo mniej niż 2 proc. PKB. W efekcie takiej polityki dzisiaj zasoby amunicji armii niemieckiej, o czym piszą niemieckie media, są oceniane na 1-2 dni wojny o podobnej skali intensywności do tej, która prowadzona jest w Ukrainie. We Francji to wygląda nieco lepiej, ale tutaj najwięksi optymiści mówią o tygodniu. To pokazuje tę mizerię sił zbrojnych państw europejskich i ich potencjał w zakresie wojskowym - ocenił ekspert Strategy & Future.