Ponad rok temu sąd ogłosił ich rozwód. - Zasądzone alimenty są adekwatne do możliwości zarobkowych powoda. (.) Osiąga bardzo wysokie dochody. (.) Sam przyznał, że jest to obecnie kwota 40 tys. zł - uzasadniał sąd, przyznając Izabeli 5 tys. zł alimentów. Ale Marcinkiewicz się odwołał. Chce płacić 2 tys. zł. Teraz przekonuje, że niemal klepie biedę. - Na ostatniej rozprawie oświadczył, że w ciągu ostatnich 3 miesięcy zarabiał poniżej średniej krajowej, w sumie 10 tys. brutto. Sąd domagał się, by ujawnił PIT, ale go nie przedstawił - mówi nam Izabela. - Nadal jest moim mężem. Podobno mąż ma pomagać, wspierać, a on nie słucha sądu, nie stosuje się do prawa. Robi wszystko, by odroczyć sprawę, przeciągnąć do przyszłego roku, by jego dochód był niski. Tak postępuje były mąż stanu i człowiek, który tak często zarzuca innym, że łamią prawo? - kwituje. - Napisał, że w tym roku wpłacił mi 35 tys. zł. Ale to była spłata za nasze stare mieszkanie, wspólnie kupione na Ochocie, w ramach podziału majątku. Obecnie jest mi winny około 10 tys. zł niezapłaconych alimentów. Wstydzę się, że nadal jestem jego żoną - zaznacza. - Chciałabym pracować, ale moje możliwości są obecnie dużo mniejsze, jeśli nie nikłe. Potrzebuję na co dzień pomocy nawet w podstawowych czynnościach - dodaje Izabela, która ma przeczulicę lewego barku. Co na to Marcinkiewicz? - Miłego dnia - odparł nam wczoraj i rozłączył się. Niedawno na Facebooku napisał tylko, że żona go szkaluje.
ZOBACZ: Radna PiS chciała "golić na łyso" posłankę PO! Jest wyrok sądu