"Super Express": - Szef MSZ Grzegorz Schetyna odniósł się do dyskusji wokół przyjęcia w Polsce euro i zasugerował, że zwłaszcza dla ludzi młodych i biznesu byłoby to korzystne. W świetle tego, co się dzieje wokół Grecji, nie lepiej gdyby Platforma przemilczała jeszcze przez jakiś czas sprawę euro?
Joanna Mucha: - Każda rozmowa o euro jest dobra, bo oznacza dyskusję o spełnianiu warunków traktatu z Maastricht. To dyskusja o spełnianiu kolejnych kryteriów, które oznaczają, że nasza gospodarka jest stabilniejsza i bezpieczniejsza. Zdajemy sobie sprawę z tego, że to jeszcze kwestia na lata, ale każdy krok, który nas do tego przybliża, jest dobry dla Polski. Tak odbieram słowa ministra Schetyny.
- Mam wrażenie, że Platforma jako główna partia prounijna z pewnego obowiązku chce deklarować chęć przyjęcia euro. Premier Tusk wychodził i chyba trzykrotnie ogłaszał nawet terminy. Ci, którzy znali się na ekonomii, jak ministrowie finansów, z miejsca jednak dodawali, że spokojnie, bez pośpiechu, nie ma co tych dat ogłaszać...
- Ta dyskusja trwa od 2004 roku. Temat był poruszany w 2006 i 2007 roku nawet przez minister Zytę Gilowską w rządach PiS, która podkreślała, że euro trzeba przyjąć tak szybko, jak to możliwe. Nie jest dobrze dyskutować o euro pod presją tej histerii, którą widzimy w kampanii, czy pod wpływem kryzysu w Grecji. Powściągliwość PO wiąże się z kilkoma sprawami.
- Jakimi?
- Po pierwsze, Polacy są bardzo sceptyczni wobec euro, choć moim zdaniem niesłusznie, bo doświadczenia krajów ościennych, które je przyjęły, nie są złe. Po drugie, w najbliższym czasie nie będzie w Sejmie większości koniecznej do zmiany konstytucji. I po trzecie, realia gospodarcze pokazują, że upłynie jeszcze dużo czasu, zanim będziemy spełniać wyznaczone kryteria.
- Wiele krajów, które stać na przyjęcie euro, choć się zobowiązały, wcale do euro się nie spieszą.
- Są kraje, które są relatywnie tak bogate, że euro w ich wypadku nie stanowi żadnej wartości dodanej. Tak jest np. ze Szwecją. Nieco inaczej jest jednak z Polską. My mamy tu coś do zyskania. Cały czas mówimy tylko o kosztach i ryzyku przyjęcia euro, ale są też i korzyści, o których mówimy za rzadko.
- Może i dobrze? Grecy mówili tylko o korzyściach i słabo się to skończyło.
- Tak, ale Grecja to najlepszy przykład braku odpowiedzialności. Do strefy euro weszli niegotowi, fałszując dane, wydając pieniądze w sposób nieodpowiedzialny. Polska zachowuje się odpowiedzialnie i tych samych błędów nie popełnimy.
- Nie lepiej spokojnie czekać, aż poprawimy sytuację gospodarczą, a strefa euro pokona problemy, z którymi się dziś zmaga, i dopiero wtedy decydować się choćby na wstępne deklaracje?
- Strefa euro jest dziś w szczególnym momencie. W kontekście Grecji toczy się dyskusja o tym, czy ważniejsza jest solidarność, czy reguły. Nie zapominajmy jednak, że Grecja nie znalazła się w kryzysie dlatego, że do strefy euro weszła...
- W dużej mierze właśnie dlatego. Weszła zbyt szybko, nieprzygotowana.
- Tak, ale podstawowym problemem było nieodpowiedzialne wydawanie pieniędzy. I - co bardzo ważne - gdyby Grecja nie była w strefie euro, to nie mogłaby się spodziewać tej pomocy, która w ostatnich latach płynie do niej strumieniami.
- Tyle że nie będąc w strefie euro, nie miałaby szansy na tanie kredyty, przez które się zadłużyła. Bez euro nie mieliby możliwości wpaść w kłopoty, w które wpadli.
- Zgoda, ale nie wszystkie kraje i nie wszystkie elity polityczne zachowują się tak jak te w Grecji. Proces przygotowania do przyjęcia wspólnej waluty jest korzystny dla polskiej gospodarki, a w międzyczasie wyklaruje się sytuacja samej unii monetarnej. Mamy sporo czasu na podjęcie dobrej decyzji.
Sprawdź: Jadwiga Staniszkis: PiS potrzebuje bardziej kompetentnych ludzi niż Szydło