"Super Express": - Mija szósty rok od katastrofy smoleńskiej. Jak pani ocenia prace komisji polskich i rosyjskich w celu wyjaśnienia tego, co się stało 10 kwietnia?
Magdalena Merta: - Należy się bardzo cieszyć, że zarówno śledztwo, jak i badanie katastrofy smoleńskiej rozpoczną się na nowo z innym zespołem ludzi. Poprzedni zespół udowodnił, że najważniejsze było zaciemnienie obrazu tego, co się stało w Smoleńsku. Zależało im, żeby przedłużać procedury i nie wyjaśniać katastrofy, tylko ukrywać jej przyczyny i materiały związane z tragedią.
- Według sondażu przeprowadzonego dla "Super Expressu" 35 proc. ankietowanych uważa, że katastrofa smoleńska była zbiegiem okoliczności.
- Myślę, że statystyczny rozkład przekonania do jakiejś wersji - tego, co się stało w Smoleńsku - ma niewielkie znaczenie. Gdyby w PRL zrobił pan ankietę dotyczącą winnych mordu katyńskiego, to większość Polaków powtarzałaby to, co miała zapisane w szkolnych podręcznikach - zbrodni dokonali Niemcy. Prawda nie zmienia się od tego, czy większość w nią uwierzy, czy nie. Możemy sobie robić takie badania, ale nie zwalnia to nas z poszukiwania prawdy. Ludzie mają prawo mieć różne opinie na temat katastrofy smoleńskiej. Mogą nawet uważać, że odpowiedzialni za nią byli kosmici.
- Zdaniem 47 proc. badanych rocznica katastrofy smoleńskiej nie jest dla nich ważna. 30 proc. uważa inaczej.
- Dla nas jest to data ważna. Myślę, że gdybyśmy się zapytali o kwiecień 1940 roku, to niestety dla większej grupy nic by to nie znaczyło. Katyń jest dla Polaków tym, czym dla Żydów Auschwitz. Część społeczeństwa uważa katastrofę smoleńską za ważną. Mamy dla nich w sercu gorącą wdzięczność, czujemy się ich dłużnikami. Dziękujemy im za dar modlitwy i współczucia.
- Jak się pani czuje po sześciu latach jako wdowa po ministrze Mercie?
- Teraz moje samopoczucie jest dużo lepsze niż rok temu. Towarzyszy mi nadzieja, że sprawa smoleńska znalazła się we właściwych rękach. Zniknęły bariery polityczne, które kazały wstrzymywać uczciwe wyjaśnianie przyczyn katastrofy. Pierwszy raz od sześciu lat - po ostatnich wyborach - mam poczucie, że nie jestem już w takiej sytuacji jak rodzina Olewników, która się nie poddaje i chce wyjaśnić sprawę zabójstwa ich syna, a wszystkich ma przeciwko sobie.
- Wciąż do końca nie wiemy, co się stało w Smoleńsku. Każda komisja mówi co innego.
- To nie jest prawda. Rzeczywiście nie wiemy, co się stało, ale dlatego, że nie zdołaliśmy wykonać - albo nie chcieliśmy jak w wypadku komisji Millera - rzetelnych badań. To, że nie sprowadziliśmy do Polski wraku, jest bardzo symptomatyczne. Zespół parlamentarny ministra Macierewicza nie marnował czasu, tylko skupiał się na punktowaniu i wykrywaniu błędów i oczywistych kłamstw zawartych w raportach MAK i Millera.
- Komisja Millera i zespół Laska w szczegółowy sposób opisali w swoich raportach, co wydarzyło się w Smoleńsku. Zgadza się pani z ich ustaleniami?
- Byłam na ogłoszeniu raportu Millera. W tym raporcie było dużo kłamstw. Podawano nam fałszywe dane. Rozumiem, że komuś się może wydawać, że ten raport był rzetelny, ale ja wiem, że nie był.
- Według wielu naukowców przebieg katastrofy jest najlepiej zbadanym procesem w dziejach polskiego lotnictwa.
- Naukowcy uczestniczący w konferencjach smoleńskich są zdania przeciwnego.
- To co sprawia, że naukowcy, którzy mają tak samą wiedzę o wielu zjawiskach, mają inne zdanie?
- Myślę, że jedni mieli czyste intencje i zależało im na prawdzie. Drugim płacono za to, żeby udowadniać tezę założoną 15 minut po katastrofie, że była to wina polskich pilotów.
- Kto mógłby ich opłacać?
- To był element walki politycznej.
- PiS rządzi w kraju. Czy te sprzyjające okoliczności sprawią, że katastrofa smoleńska będzie wyjaśniona w należyty sposób?
- Ta władza lepiej rokuje w tej kwestii. Obecnemu rządowi i prezydentowi zależy na wyjaśnieniu katastrofy.
- Antoni Macierewicz, odkąd został ministrem, złagodził ton swoich wypowiedzi na temat Smoleńska...
- Nie widzę zasadniczej różnicy. Wiele osób uważa, że minister chce udowodnić na siłę, że w Smoleńsku był zamach. A to nie jest prawdą, bo jemu zależy na wyjaśnieniu tej sprawy do końca.
- Tragedia w Smoleńsku miała połączyć polskie społeczeństwo, a podzieliła. Nawet rodziny, które straciły najbliższych w katastrofie, często mają inne zdanie na temat przyczyn tragedii...
- Z większością rodzin utrzymuję kontakt. Te podziały są lansowane przez media i nie są prawdziwe.
- Wierzy pani, że w końcu świat się dowie, co naprawdę stało się w Smoleńsku i kto był odpowiedzialny za katastrofę?
Gdybyśmy to wiedzieli, to nie byłoby prowadzone śledztwo w tej sprawie. Mam wiedzę, że powtarzane przez kontrolerów lotu informacje są nieprawdziwe. Wiemy, że nie były aktualne karty lotniska. To jeszcze nie jest wskazanie odpowiedzialnego za katastrofę.