Łukasz Warzecha

i

Autor: Andrzej Lange

Łukasz Warzecha: Zaplanowana spontaniczność

2016-04-01 4:00

"Te spotkania [dziennikarzy z politykami] będą ciekawsze i lepsze, bo będą umówione i w dużo lepszych warunkach" - wyjaśnił marszałek Senatu Stanisław Karczewski plan PiS, aby ulokować przedstawicieli mediów obsługujących Sejm w kilku pomieszczeniach po Straży Marszałkowskiej i zabronić im poruszania się po Sejmie poza nimi.

W gruncie rzeczy ma pan marszałek rację z pewnego punktu widzenia. Te spotkania na pewno będą przyjemniejsze dla polityków, przede wszystkim dlatego, że jeśli nie będą chcieli, to do dziennikarzy po prostu nie przyjdą i tyle. Jak poza tym wiadomo, najlepsze są te spontaniczne wypowiedzi, które zostały gruntownie przemyślane i zaplanowane. Dokładnie tak jak to było w peerelowskich mediach, gdzie przed spontanicznym spotkaniem pierwszego sekretarza z robotnikami, pieczołowicie uwiecznianym przez telewizję, robotnicy dostawali kartki ze spontanicznymi uwagami, które mieli wygłosić, a jak trzeba było, to się spontaniczne ujęcia powtarzało. I do tej pięknej tradycji, która owocowała uporządkowanym przekazem, nawiązują marszałkowie Karczewski oraz Kuchciński.

Wszystko to oczywiście dla dobra dziennikarzy i odbiorców. Dziennikarzy - bo będą mieli znacznie mniej roboty i wreszcie jacyś politycy nie będą im się plątać pod nogami. Odbiorców - bo nareszcie otrzymają spójny, wygładzony przekaz, a nie owoce skandalicznej praktyki w postaci łapania nieprzygotowanych posłów na korytarzu. Wielu odbiorców skarży się, że zamiast poważnych analiz otrzymują jakieś wyrwane z kontekstu zdania, które ten czy inny poseł powiedział w przelocie na sejmowym korytarzu. Czas z tym skończyć i bardzo słusznie, że panowie marszałkowie, choćby pośrednio, wzięli na siebie ciężki obowiązek redagowania mediów, które nie trzymają standardów. Poza tym taki poseł, proszę państwa, bez przygotowania może na przykład niechcący wygłosić opinię własną, a nie lidera partii. I po co to komu? Same z tego potem kłopoty.

Wydaje mi się jednak, że w swoich planach uregulowania obecności mediów w Sejmie PiS zatrzymał się w pół drogi. Ja poszedłbym dalej: po co w ogóle w gmachu jakieś miejsce dla dziennikarzy? Przecież nawet przy proponowanych restrykcjach komuś może się coś wymsknąć. Ja bym Sejm w końcu ogrodził, pismakom wstępu w ogóle zakazał i niech informacje z parlamentu docierają do mediów w postaci cotygodniowego biuletynu, redagowanego przez specjalnie powołaną zaufaną ekipę, obowiązkowo przeglądanego przed przekazaniem na zewnątrz przez panów Karczewskiego i Kuchcińskiego. Wtedy dopiero przekaz z Sejmu będzie naprawdę słuszny i jednoznaczny.

Czytaj też: Łukasz Warzecha: Twarda odpowiedź Europy na terroryzm