Dla polskich polityków i urzędników typowy jest magiczny sposób myślenia: zrobimy przepis, najlepiej jakiś zakaz, a problem nam się w cudowny sposób rozwiąże. Od lat jedynym remedium, jakie w związku z zagrożeniami na drodze potrafią nam zaproponować posłowie, ministrowie i policja, jest polowanie na kierowców za prędkość. To oczywiście niczego nie rozwiąże, bo to nie "nadmierna prędkość" - fetysz policji - jest głównym problemem, co zresztą kilka lat temu potwierdziła w raporcie o przyczynach wypadków NIK. "Nadmierna prędkość" w ogóle się w nim nie pojawia.
Przyczyn jest wiele i są znacznie bardziej złożone: sposób szkolenia kierowców, stan dróg, przesycenie znakami drogowymi i ograniczeniami prędkości, co powoduje, że na te naprawdę zasadne nie zwraca się uwagi, stan techniczny samochodów. Ale żeby zająć się tymi kwestiami, trzeba znacznie więcej wysiłku, niż wymaga prosta obietnica surowego szeryfa: będziemy zabierać prawa jazdy!
Trzeba by na przykład zabrać się do instruktorów i egzaminatorów, a to potężne lobby. Albo przykręcić śrubę diagnostom dopuszczającym do ruchu przerdzewiałe rzęchy z niesprawnymi hamulcami. Albo przeprowadzić wreszcie rzetelną weryfikację znaków drogowych i ograniczeń w skali całego kraju, co obiecywano od dawna i czego nigdy nie zrobiono. Wszystko to jest trudne, czasochłonne, wymaga opracowania jakichś programów i nie przyniesie szybkiej popularności. Co innego zagrozić strasznym "mordercom za kółkiem" odbieraniem prawa jazdy.
To samo dotyczy policji. Najłatwiej jest stanąć sobie z "suszarką" na poboczu. Znacznie trudniej, kosztowniej i bardziej czasochłonnie jest zacząć wreszcie tępić drogowe cwaniactwo będące prawdziwym źródłem wielu wypadków.
Zapowiedź ministerstwa ma i ten walor, że każdego, komu się ona nie podoba, można obłudnie wskazać jako wspólnika drogowych morderców. Choć sprzeciw wobec absurdalnego planu MSW nie oznacza bynajmniej, że jest się przeciwnikiem karania bezmyślnych zachowań.
Jeśli się chce odbierać prawo jazdy, to zacząć trzeba od tego, że powinien o tym decydować sąd, a nie policjant na poboczu. To zbyt poważna sprawa. Po drugie - najpierw, drogi ministrze Sienkiewiczu na spółkę z minister Bieńkowską, stwórzcie kierowcom odpowiednie warunki. Zweryfikujcie w całej Polsce granice obszarów zabudowanych, żeby zaczynały się tam, gdzie faktycznie mieszkają ludzie, a nie w szczerym polu, gdzie łatwo sobie stanąć z radarem. Sprawcie, że policjanci będą się posługiwali zgodnie z instrukcją w pełni legalnym sprzętem. Wtedy pogadamy. A na razie oszczędźcie sobie swoich populistycznych przedwyborczych zagrywek.