Łukasz Warzecha: Połajanki malkontenta

2014-05-09 4:00

Pamiętają państwo policyjne hamburgery wiceministra spraw wewnętrznych Marka Surmacza za rządów PiS? Był rok 2007, niedługo przed wyborami. Wiceminister nakazał wysłać policjantów z komisariatu kolejowego we Wrocławiu, aby kupili w fast foodzie jedzenie dla jadącej pociągiem Elżbiety Rafalskiej, wiceminister pracy. Tak się złożyło, że dzień potem w tragicznym wypadku zginęło dwoje innych policjantów, którzy odwozili do domu innego urzędnika MSWiA...

Pamiętają państwo policyjne hamburgery wiceministra spraw wewnętrznych Marka Surmacza za rządów PiS? Był rok 2007, niedługo przed wyborami. Wiceminister nakazał wysłać policjantów z komisariatu kolejowego we Wrocławiu, aby kupili w fast foodzie jedzenie dla jadącej pociągiem Elżbiety Rafalskiej, wiceminister pracy. Tak się złożyło, że dzień potem w tragicznym wypadku zginęło dwoje innych policjantów, którzy odwozili do domu innego urzędnika MSWiA. Stąd na głowę Surmacza posypały się gromy. "Te dwie historie: z hamburgerami i odwożeniem, to symptomy tej samej, poważnej choroby. Po prostu policjant to dla dzisiejszych szefów ministerstwa taki milicjant na posyłki. Cofamy się do PRL-u!" - grzmiał wtedy polityk PO Marek Biernacki. I miał absolutną rację.

Zobacz: Łukasz Warzecha komentuje: Bananowa akcja dla idiotów

Tym bardziej zadziwia mnie, że Biernacki nie grzmi podobnie w ostatnich dniach, gdy swoich ochroniarzy z Biura Ochrony Rządu wysłał po pizzę szef MSZ Radek Sikorski. O, pardon, nie "wysłał". Podobno mieli po drodze. A skoro tak, to nie ma problemu, prawda? Sikorski nie widział też problemu, gdy kiedyś wyciągnięto mu, że służbową limuzyną odwozi synów do szkoły. To również było "po drodze". I tu właśnie, w posyłaniu BOR-owców po pizzę i podobnych działaniach, tkwi różnica pomiędzy Polską Republiką Bananową a państwami wyższej cywilizacji, takimi jak Niemcy czy Wielka Brytania. W obu tych krajach istnieje ścisłe rozgraniczenie tego, co prywatne, od tego, co publiczne. I nie chodzi nawet o to, że funkcjonariusze BOR nie są od wożenia pizzy ministrowi ani od wynoszenia śmieci, ani od wyprowadzania psa. Są od zapewnienia ochrony i bezpieczeństwa, a robienie z nich kamerdynerów to zwykłe chamstwo i brak szacunku.

Chodzi przede wszystkim o szacunek dla obywateli i pieniędzy, za które utrzymywani są politycy i ich ochrona. Kanclerz Niemiec nie może mieć "po drodze". Jeśli jedzie dokądkolwiek służbową limuzyną w sprawach prywatnych lub po godzinach, jest z tego skrupulatnie rozliczana. I płaci. W Wielkiej Brytanii sprawy państwowe i partyjne są dokładnie oddzielane, o prywatnych nie wspominając. Awantura może wybuchnąć nawet o wykorzystanie ministerialnego faksu lub adresu e-mailowego w celach partyjnych. Zaprzęgnięcie ochrony do dowożenia pizzy jest po prostu nie do pomyślenia. Niektórzy komentatorzy uznali, że czepianie się Sikorskiego za BOR-pizzę jest niepoważne. Co ciekawe, w podobnym tonie, nieco lekceważąco, wypowiedział się Jarosław Kaczyński. To nie przypadek - prezes PiS, podobnie jak większość polskich polityków, po prostu nie rozumie, w czym problem. Tak się składa, że choć na Sikorskiego nie głosowałem, jest on także moim pracownikiem. Bo to ja w jakiejś części składam się na jego pensję oraz na wynagrodzenie oficerów BOR, którzy go chronią (choć nie za bardzo wiem przed czym). I dlatego mam dla niego krótki komunikat: następnym razem niech pan, panie Sikorski, wsiądzie na rower i sam sobie po pizzę popedałuje. Do Nakła naprawdę niedaleko.

Wiadomości Se.pl na Facebooku