Pamiętają państwo policyjne hamburgery wiceministra spraw wewnętrznych Marka Surmacza za rządów PiS? Był rok 2007, niedługo przed wyborami. Wiceminister nakazał wysłać policjantów z komisariatu kolejowego we Wrocławiu, aby kupili w fast foodzie jedzenie dla jadącej pociągiem Elżbiety Rafalskiej, wiceminister pracy. Tak się złożyło, że dzień potem w tragicznym wypadku zginęło dwoje innych policjantów, którzy odwozili do domu innego urzędnika MSWiA. Stąd na głowę Surmacza posypały się gromy. "Te dwie historie: z hamburgerami i odwożeniem, to symptomy tej samej, poważnej choroby. Po prostu policjant to dla dzisiejszych szefów ministerstwa taki milicjant na posyłki. Cofamy się do PRL-u!" - grzmiał wtedy polityk PO Marek Biernacki. I miał absolutną rację.
Zobacz: Łukasz Warzecha komentuje: Bananowa akcja dla idiotów
Tym bardziej zadziwia mnie, że Biernacki nie grzmi podobnie w ostatnich dniach, gdy swoich ochroniarzy z Biura Ochrony Rządu wysłał po pizzę szef MSZ Radek Sikorski. O, pardon, nie "wysłał". Podobno mieli po drodze. A skoro tak, to nie ma problemu, prawda? Sikorski nie widział też problemu, gdy kiedyś wyciągnięto mu, że służbową limuzyną odwozi synów do szkoły. To również było "po drodze". I tu właśnie, w posyłaniu BOR-owców po pizzę i podobnych działaniach, tkwi różnica pomiędzy Polską Republiką Bananową a państwami wyższej cywilizacji, takimi jak Niemcy czy Wielka Brytania. W obu tych krajach istnieje ścisłe rozgraniczenie tego, co prywatne, od tego, co publiczne. I nie chodzi nawet o to, że funkcjonariusze BOR nie są od wożenia pizzy ministrowi ani od wynoszenia śmieci, ani od wyprowadzania psa. Są od zapewnienia ochrony i bezpieczeństwa, a robienie z nich kamerdynerów to zwykłe chamstwo i brak szacunku.
Chodzi przede wszystkim o szacunek dla obywateli i pieniędzy, za które utrzymywani są politycy i ich ochrona. Kanclerz Niemiec nie może mieć "po drodze". Jeśli jedzie dokądkolwiek służbową limuzyną w sprawach prywatnych lub po godzinach, jest z tego skrupulatnie rozliczana. I płaci. W Wielkiej Brytanii sprawy państwowe i partyjne są dokładnie oddzielane, o prywatnych nie wspominając. Awantura może wybuchnąć nawet o wykorzystanie ministerialnego faksu lub adresu e-mailowego w celach partyjnych. Zaprzęgnięcie ochrony do dowożenia pizzy jest po prostu nie do pomyślenia. Niektórzy komentatorzy uznali, że czepianie się Sikorskiego za BOR-pizzę jest niepoważne. Co ciekawe, w podobnym tonie, nieco lekceważąco, wypowiedział się Jarosław Kaczyński. To nie przypadek - prezes PiS, podobnie jak większość polskich polityków, po prostu nie rozumie, w czym problem. Tak się składa, że choć na Sikorskiego nie głosowałem, jest on także moim pracownikiem. Bo to ja w jakiejś części składam się na jego pensję oraz na wynagrodzenie oficerów BOR, którzy go chronią (choć nie za bardzo wiem przed czym). I dlatego mam dla niego krótki komunikat: następnym razem niech pan, panie Sikorski, wsiądzie na rower i sam sobie po pizzę popedałuje. Do Nakła naprawdę niedaleko.