Łukasz Warzecha: W Polsce, czyli nigdzie

2015-06-12 4:00

Ogólnie dobrze nie jest. W ostatnich dniach rządzona od ośmiu lat przez Platformę Obywatelską Polska znalazła się pod względem jakości państwa gdzieś w okolicach Republiki Środkowej Afryki. I pisząc to nie jestem pewien, czy tego ostatniego państwa przypadkiem nie obrażam.

Trzeba by talentu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego albo Macieja Rybińskiego, żeby to wszystko zgrabnie podsumować. Mimo to spróbuję.

Członkowie elity, którzy zamiatali pod dywan w historii swoich rządów afery wielkości piramidy Cheopsa, poczuli się tak pewnie, że pozwalali sobie na daleko posuniętą swobodę konwersacji w warszawskiej knajpie. Superprofesjonalne służby, których zadaniem była ochrona niektórych z rozmówców (choćby szefa MSZ), przeoczyły leżący za lustrem zwykły dyktafon. Stąd dowiedzieliśmy się, że elita polityczno-finansowa ubija niemal gangsterskie interesy, posługując się przy tym językiem, od którego Wiechowi zwiędłyby uszy. Przy tym nie mając złudzeń, że wszystko to ch. dupa i kamieni kupa, a państwo istnieje tylko teoretycznie.

Za kulisami tych radosnych rozmów służby specjalne, których zadaniem w teorii jest pilnowanie państwa, podrzynają sobie nawzajem gardła, a z dziurawej jak sito prokuratury wyciekają tony dokumentów. W tym samym czasie trwa kampania prezydencka, w której kandydat partii rządzącej przekonuje nas, że wszystko jest super i w tak złotym - ba!, platynowym wieku nigdy jeszcze nie żyliśmy. Kandydat przegrywa, a za chwilę na scenę wskakuje zażywny facio o niezbyt ciekawym życiorysie i śmiejąc się władzy w oczy, wypuszcza do Internetu kilometry akt śledztwa, z których dowiadujemy się, że właściwie było jeszcze gorzej, niż nam się wydawało. Kiedy faceta zwija policja, ten mówi prokuratorowi generalnemu, żeby go pocałował w dupę. I w zasadzie ma rację. Spanikowana szefowa rządu, intelektualnie spozycjonowana gdzieś w okolicach księgowej z prowincjonalnego szpitala, oscylując na granicy histerii, wywala jedną trzecią rządu pod dyktando zażywnego facecika. "Ale jaja, ale jaja!" - jak w rozmowie we wspomnianej knajpie błyskotliwie stwierdziła była pani minister, która miała być żelazną damą, a okazała się tylko marnym meteorologiem, bo nawet w diagnozie klimatu się pomyliła.

Przy tym wszystkim są i małe radości, przynajmniej dla mnie. Proszę tylko pomyśleć, jak musi się czuć były minister spraw zagranicznych, potem marszałek Sejmu, kumpel Ławrowa i Obamy, który musiał powiększyć gabinet, żeby pomieścić w nim swoje ego, gdy dziś musi się podać do dymisji z powodu jakiegoś tam Stonogi. Teraz, jak twierdzi, ma być jedynką na liście w Bydgoszczy i będzie musiał się zniżać do kontaktów ze zwykłymi wyborcami. Skandal!

W roku 1896 młody francuski dramaturg Alfred Jarry zapowiedział swoją sztukę "Król Ubu" słowami: "Rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie" i nie był to komplement. Wolałbym, żeby po najbliższych wyborach Polska wróciła znikąd na swoje miejsce.

Zobacz: Opinie Super Expressu. Leszek Miller: Całuj mnie