Łukasz Warzecha

i

Autor: Andrzej Lange

Łukasz Warzecha: Prezes uwiarygadnia "Ciamajdan"

2016-12-28 3:00

Publicyści o tym, czy Jarosław Kaczyński ma rację, oskarżając opozycję i media o próbę dokonania puczu w Polsce.

"Super Express": - Prezes Jarosław Kaczyński określił ostatnie działania opozycji jako próbę puczu. Przesada czy może jest coś na rzeczy?

Łukasz Warzecha: - Widać, że w Prawie i Sprawiedliwości oraz w kręgach sympatyków tego ugrupowania konkurują dwie narracje. Jedna, moim zdaniem sensowniejsza i bliższa prawdy, wyśmiewa działania opozycji, określa je jako "Ciamajdan". Druga koncepcja, którą wsparł swoim wywiadem Jarosław Kaczyński, to właśnie koncepcja rzekomego puczu, który miał na celu obalenie legalnej władzy. Mnie takie stawianie sprawy bardzo niepokoi.

- Dlaczego?

- Pomijam już fakt, że nawet gdyby działania opozycji miały charakter próby obalenia rządu siłą, nie spełniałyby one miana puczu, bo pucz jest wojskowym zamachem stanu, a w protestach pod Sejmem i w Sejmie wojsko żadnego udziału nie brało. Słowa prezesa niepokoją mnie dlatego, że po pierwsze - mamy do czynienia z jakąś niesamowitą inflacją pojęć. Bo choć opozycja zadziałała bardzo radykalnie, trudno w jej działaniach dopatrzeć się próby obalenia rządu siłą. A więc z jednej strony mamy kompletnie absurdalne pokrzykiwania opozycji o dyktaturze, z drugiej słowa o zamachu stanu, puczu. Po drugie, słowa te to zupełnie niepotrzebne legitymizowanie tego protestu, dawanie mu rangi, której on nie miał, nie ma i mieć nie będzie. To pompowanie groteskowej i śmiesznej opozycji.

- Dlaczego Jarosław Kaczyński to robi?

- Sądzę, że chodzi o jednoczenie własnego obozu. Zarówno jeśli chodzi o jego zwolenników, jak i samą partię. Bo jeśli słyszymy o zamachu stanu, który tylko jakimś zrządzeniem losu nie doszedł do skutku, to trzeba się jednoczyć, zwierać szeregi.

- Padły też słowa o dziennikarzach, którzy mieli stać ramię w ramię z puczystami, wspierać ten zamach stanu. "Media osiągnęły dno", a ich przebudowa jest konieczna.

- Jeżeli chodzi o krytykę tego, jak pokazywane były poszczególne incydenty, na przykład atak na panią Pawłowicz, to zgodzę się, że w niektórych mediach zostały one przedstawione w sposób całkowicie wykoślawiony. Ale media od dawna mają w Polsce sympatie partyjne. Są też media mające charakter zdecydowanie propisowski i one też nie są królami rzetelności w opisywaniu wydarzeń, o czym Jarosław Kaczyński doskonale wie. Zupełnie natomiast nie rozumiem, co miał na myśli Jarosław Kaczyński, mówiąc o tym, że media brały udział w puczu. Nawet te media niesympatyzujące z PiS chciały zająć się wyłącznie problemem obecności dziennikarzy w Sejmie. No, może wyjątkiem był "Newsweek" - tygodnik kierowany przez Tomasza Lisa ustawił się na pozycji biuletynu opozycji. Nie było żadnego puczu.

- Może chodziło o to, że media nawoływały ludzi do udziału w tych demonstracjach?

- To, że media nieprzychylne PiS-owi zachęcały do przyjścia pod Sejm, nie jest powodem, by je z tego powodu potępiać. Przez lata to samo robiły przecież gazety propisowskie. Tego typu działania mediów mogą co najwyżej skłonić do refleksji, że są one skrajnie upartyjnione. Mówienie o puczu jest jednak zdecydowanie przesadzone. Co do kwestii zmian na rynku medialnym, to wszystko jest do rozważenia, pod warunkiem że właścicielem mediów nie stanie się państwo. Byłaby to najgorsza sytuacja. Na szczęście Jarosław Kaczyński mówi o tym, że udział państwa w przebudowie rynku medialnego w Polsce nie może być decydujący.

Zobacz: Tadeusz Płużański: Czy mamy nowy stan wojenny?

Nasi Partnerzy polecają