Szczególnie boli odfajkowanie za pomocą widowiska na Stadionie Narodowym i spotu Orlenu z Kubicą rocznicy Bitwy Warszawskiej. Nie ma obiecanego dawno muzeum, nie ma łuku, nie ma pomnika. Owszem, były różne lokalne uroczystości, ale to już nie zasługa władzy, choć ta sprytnie – jak w 2018 r. – podłączyła się pod lokalne inicjatywy, prezentując je jako ogólnopolski plan. Był też rządowy portal, nawet ładnie zrobiony i przetłumaczony na kilka języków. Szkoda że nikt o jego istnieniu nie wiedział.
W 1920 r. pomagały nam różne narody, co dawało wspaniałą możliwość zgromadzenia ich przedstawicieli na uroczystościach. Ogromnie przysłużyli się Francuzi, pomogli Węgrzy, na film o sobie czekają Amerykanie, którzy walczyli w Eskadrze Kościuszkowskiej. Barwna historia Meriana Coopera, późniejszego producenta filmowego („King-Kong” to jego dzieło!), jego lotniczych zmagań z Sowietami, niewoli i ucieczki z niej (700 km piechotą!) doczekała się na razie komiksu, a zasługuje na film. Dlaczego na 100-lecie wielkiego wydarzenia nikt z polskich władz, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego czy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej nie był w stanie zainteresować amerykańskich producentów tak bajecznie filmową historią, w której są i piękne kobiety (Cooper był przystojniakiem nie lada), i samoloty oraz bitwy powietrzne, i Piłsudski, i mrożące krew w żyłach bohaterskie wyczyny – nie pojmuję.
Przysłowie mówi, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. PiS mnóstwo mówi o wadze pamięci, historii i narracji historycznej, a największą okazję do opowiedzenia światu o naszym autentycznie wielkim, wspaniałym zwycięstwie zmarnował koncertowo. Chciałoby się powtórzyć za Chochołem: „Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się ino sznur”.