Jesienią problem będzie inny. Drugiego zamrożenia państwa nie będzie, bo rząd umie jednak – słabo co prawda, ale zawsze – liczyć pieniądze, więc wie, że to się po prostu nie ze-pnie. Za to bez namysłu szermuje się instytucją kwarantanny. Wystarczy przewinąć się gdzieś, gdzie była też osoba zakażona, a lądujemy na dwa tygodnie w odosobnieniu. Nie możemy pracować, zajmować się dziećmi, wyjść choćby za próg własnego domu. W takiej sytuacji jest w tej chwili już prawie 99 tys. Polaków. Tak jakby na kwarantannie siedziało miasto wielkości mniej więcej Koszalina czy Słupska.
Za kilka tygodni zacznie się sezon grypy i zaziębień. Objawów bez testów często nie da się odróżnić od COVID-19. Ile osób, które nieopatrznie zdecydują się odwiedzić lekarza, wyląduje na kwarantannie? Ile biznesów przez to zniknie? Ile osób straci pracę? A przypominam, że tarcze antykryzysowe się już kończą. Następnych nie będzie.
W marcu i kwietniu pisałem, że minister Szumowski i spółka nie ogarniają całości sytuacji. Ani w sferze gospodarczej, ani psychologii ludzi. Wygląda na to, że nic się nie zmieniło. Represyjne podejście, gdy idzie o kwarantannę, sprawi tylko jedno: że ludzie będą unikać le-karzy i nie będą się zgłaszać w przypadku wezwań (np. do pasażerów pociągu, gdzie jechała JEDNA zakażona osoba).
Tak nie da się funkcjonować, szczególnie że szczepionki na horyzoncie nie widać. Czy to nie pora, żeby przyznać w końcu, że COVID-19 jest po prostu jedną z chorób i tylko tak trzeba go traktować?
W chwili, gdy piszę ten tekst, w całej Polsce w poważnym stanie jest 72 pacjentów, za-każonych koronawirusem. 72 na 38 milionów ludzi.