Z jednej strony jest zwykła, zrozumiała, ludzka wściekłość na kulturowych troglodytów, którzy zapewne nie wiedzą nawet, co znaczy umieszczony na cokole figury napis „sursum corda”, ale wiedzą, że ogromna liczba osób poczuje się do żywego dotknięta ich działaniem. Robią to celowo, żeby zranić – ich liścik, wpuszczony do mediów społecznościowych, nie pozostawia wątpliwości. Robią to również po to, żeby w końcu sprowokować gwałtowną reakcję, a potem móc się skarżyć, jak to są prześladowani. Żeby ktoś w końcu nie zdzierżył i spuścił im łomot. Co oczywiście nie powinno się zdarzyć i oby się nie zdarzyło, bo to nie jest metoda rozwiązywania konfliktów wśród cywilizowanych ludzi. Oni do naszej cywilizacji nie należą, ale my – tak.
Z drugiej – może po prostu powinno nam być ich żal. Ludzie bez tożsamości, bez historii, jak pisał Thomas Stearns Eliot – wydrążeni ludzie, próżni ludzie.
Jednak znacznie bardziej przerażająca od samego aktu kulturowej agresji jest postawa tych, wydawałoby się, cywilizowanych uczestników życia publicznego, którzy starają się relatywizować i bronić barbarzyństwa. Bo – tak mówi w TVN24 Adam Szostkiewicz, niegdyś w niegdyś katolickim „Tygodniku Powszechnym” – to odpowiedź na prowokację wobec mniejszości. Bo – piszę jezuita o. Mądel na Twitterze – to wołanie o pomoc. Wydawałoby się, że są zdarzenia, na które wszyscy, powtarzam, cywilizowani ludzie powinni zareagować identycznie. Okazuje się, że nie.
Otóż to nie „krzyk rozpaczy” ani nie „wołanie o pomoc”. To ordynarna, celowo obraźliwa prowokacja, której źródłem jest taka sama głęboka nienawiść, która napędzała skrajną lewicę w wielu historycznych momentach. Na przykład wtedy, gdy republikańskie bojówki profanowały kościoły i mordowały duchownych w czasie hiszpańskiej wojny domowej. Przeciwko takiej destruktywnej emocji powinniśmy stanąć wspólnie wszyscy: i z prawicy, i z lewicy.