Łukasz Warzecha

i

Autor: Andrzej Lange

Łukasz Warzecha: Mimo wszystko wolność słowa w Polsce większa niż w Niemczech

2016-04-26 8:00

"Super Express": - Kilka tygodni po rozmowie Pawła Grasia i Jana Kulczyka, której treść opublikował tygodnik "Do Rzeczy", doszło do zmiany redaktora naczelnego. Zbieżność rozmowy i zmiany kierownictwa gazety trudno udowodnić... Łukasz Warzecha: - Trudno.

- Ale niektórzy łączą ze sobą te fakty.

- Rzeczywiście. Można tylko snuć przypuszczenia i wyciągać wnioski. Tu jedno zastrzeżenie: pracowałem w "Fakcie" jako publicysta 10 lat, ale nie uczestniczyłem bezpośrednio w życiu redakcji. Bywałem w niej co kilka dni. Pewne procesy widziałem z dystansu. Choć może dlatego widziałem je wyraźniej.

- I co było widać?

- Była zmiana. Podzieliłbym te 10 lat "Faktu" na kilka etapów. Pierwszy to był czas przed fuzją ze Szwajcarami. I to był najlepszy okres gazety. "Fakt" twardo trzymał się krytyki rządzących. Zarówno rządu SLD, jak i PiS, a później Platformy. Fuzja ze Szwajcarami to zmieniła.

- Czyli źli byli Szwajcarzy, nie Niemcy?

- (śmiech) Przez ponad połowę swojego istnienia to była gazeta niemiecka i jednak niezależna. Pogorszenie sytuacji przyszło ze Szwajcarami.

- To znaczy?

- Na początku, podobnie jak większość osób w redakcji, interpretowałem to jako specyficzne oczekiwania biznesowe. Mocno postawili na... tabloidyzację tabloidu, czyli odejście od poważniejszej tematyki. Bezsensowne z punktu widzenia polskiego czytelnika, który wymaga tego, żeby nawet w piśmie rozrywkowym były poważne dziennikarstwo i tematy. Trzecim etapem były moje ostatnie dwa lata w redakcji, kiedy czuło się rosnącą presję właściciela. To tylko moje przypuszczenie, ale drastyczne ograniczenie publicystyki było właśnie konsekwencją tego nacisku. Gdyby zmiana redaktora naczelnego nie była związana z linią "Faktu", to zachowałby ją taką jak dawniej.

- Nie zachował?

- Na nieco ponad rok przed przegranymi przez Platformę wyborami "Fakt" przyjął kurs krytykowania ówczesnej opozycji, czyli PiS. To był koniec żelaznej zasady, która tam obowiązywała.

- Ta rozmowa jest dla "Super Expressu" wygodna, ale będę adwokatem diabła i przypomnę woltę "Dziennika". Niemal z dnia na dzień, bez zmiany właściciela i kierownictwa gazety, jej redaktorzy wcześniej sympatyzujący z PiS i walący w PO zaczęli kochać PO i przestrzegać przed PiS.

- To prawda. Nie znam kulis tamtej wolty, ale przez cały czas mojej pracy w "Fakcie" nie odczuwałem żadnych nacisków. A pisałem naprawdę ostro.

W rozmowie panów Grasia i Kulczyka pojawia się wątek prośby do Angeli Merkel, która miała rozłożyć ręce i powiedzieć, że to wolne media, biznes i ona nie może nacisnąć. Panowie z Platformy nie ustawali w naciskach i mieli próbować przez Kulczyka. W świetle wielu krytycznych ostatnio tekstów o niemieckich mediach stawia to tamtejszą rzeczywistość w lepszym świetle niż naszą...

- To nie jest taka czarno-biała sytuacja. Jeżeli rzeczywiście były próby interwencji u Angeli Merkel, to trzeba pamiętać, że chodziło o działania potężnego wydawnictwa, ale jednak tylko w Polsce. Kwestia cenzurowania niemieckich mediów w Niemczech to inna sprawa. Nie jest tajemnicą, że odbywają się spotkania szefów największych wydawnictw z panią Merkel i ustala się tam to, jak i o czym pisać, a o czym nie pisać. Jak choćby o gwałtach w Kolonii. Mimo wszystko mamy w Polsce o wiele dalej posuniętą wolność słowa i mediów niż w Niemczech. Nie znaczy to, że nie ma zagrożeń, ale w przeciwieństwie do Zachodu znacznie mniejszą rolę odgrywa u nas poprawność polityczna. Kwestia wpływu zagranicznych wydawców na ich gazety w Polsce jest czymś innym.

Zobacz: Tomasz Walczak: Czego polska prawica nie rozumie w sprawie Breivika?

Nasi Partnerzy polecają