Zwłaszcza polskie drobniejsze biznesy toną – przy porażającej, milczącej obojętności władzy. Owszem, jest już uchwalona przez Sejm tarcza 6.0. Teraz pokonuje drogę przez Senat, potem ewentualnie znów Sejm, podpis prezydenta i… zgoda Komisji Europejskiej, która nie wiadomo kiedy nastąpi. Wielu przedsiębiorców może jej nie doczekać. Ratunkiem dla nich byłyby natychmiastowe działania odblokowujące możliwość prowadzenia działalności, ale rząd pozostaje głuchy jak pień na coraz bardziej rozpaczliwe apele. Listopad minął – a początkowo była mowa o zablokowaniu biznesów do końca listopada właśnie.
W Niemczech obniżono VAT do 16 proc., aby rozpędzić gospodarkę. W Czechach nastąpiła największa obniżka podatków dochodowych. W Polsce „przyjazny” przedsiębiorcom rząd wprowadził CIT od spółek komandytowych, w przytłaczającej większości polskich firm, podatek handlowy, cukrowy, handlowy.
Jakiś czas temu jeszcze w to wyjaśnienie wątpiłem, ale jestem skłonny coraz bardziej wierzyć, że to nie przypadek. Że centralistyczny, socjalistyczny rząd PiS robi to celowo. Że jest obojętny na los setek tysięcy polskich firm, bo liczy, że część tych biznesów przejmą państwowe molochy – za bezcen. Informacje o takich planach w gastronomii już się pojawiają.
Co można począć? Po pierwsze – trzeba kombinować jak w Peerelu. Nie wolno się poddawać. Po drugie – jeśli tylko możemy, wspierajmy polski biznes jak się da. Choćby wykorzystując absurdy rządowych restrykcji. Po trzecie – jeśli przedsiębiorcy się nie zjednoczą i nie wyjdą na ulice w słusznym, chwalebnym celu ratowania dorobku swojego życia, oderwani od rzeczywistości rządowi technokraci nawet ich nie zauważą.