Scena jak Monty Pythona lub, bardziej swojsko, z Barei. I takich scen będzie coraz więcej, bo coraz więcej przedsiębiorców traci cierpliwość, a coraz więcej ich klientów ma dość traktowania ich przez rząd jak idiotów – zmian narracji i wytycznych co kilka dni, zaprzeczania po tygodniu własnym słowom, a wszystko to podlane sosem budzącej mdłości podniosłości: że solidarność, że wspólnie, że razem i tak dalej.
I właśnie w sprawie tej solidarności w cierpieniu wjeżdża Jadwiga Emilewicz, cała na biało – na nartach. No dobrze, może akurat była minister rozwoju na nartach nie jeździła, jeździli tylko jej synowie. I może nawet – wielkie „może” – wszystko odbyło się formalnie całkowicie legalnie. Nie zmienia to faktu, że całość sprawia wrażenie wielkiego środkowego palca Lichockiej wystawionego wprost w kierunku Polaków, trzeci miesiąc duszących się w domach.
Co zrobiła pani Jadwiga? To, co robi większość zniecierpliwionych rodaków: po polsku zakombinowała. Może w takim razie bierzmy przykład z przedstawicieli władzuchny? Restauratorom proponuję spojrzeć do rozporządzenia z 21 grudnia, ostatniego kompletnego, ustanawiające zakazy i nakazy. Czytamy tam, że nie wolno prowadzić działalności „polegającej na przygotowywaniu i podawaniu posiłków i napojów gościom siedzącym przy stołach lub gościom dokonującym własnego wyboru potraw z wystawionego menu, spożywanych na miejscu”. Wspaniale. Proponuję przygotować dla gości przy stolikach miejsca leżące lub stojące albo zlikwidować stoły i zastąpić je czymś innym. Niech też goście nie dokonują „własnego wyboru potraw”. Będą mogli jedynie zasugerować kelnerowi, co chcieliby zjeść, a następnie kelner narzuci im w tej sprawie swoją wolę. Akurat przypadkiem zgodną z ich życzeniami. I wówczas niech przyjeżdża nasza dzielna policja.
Masz dość lockdownu? Bądź jak Jadzia!