Tomasz Lis nie może dlygo wytrzymać bez pisania o Prawie i Sprawiedliwości. W swoim najnowszym felietonie znów porusza temat partii Jarosława Kaczyńskiego, bo jak pisze, to zwolennicy formacji opluwają go w Internecie. Lis odniósł się szczególnie do dziennikarzy: - Od lat jestem opluwany przez propisowskich dziennikarzy. Za każdym razem, gdy w internecie pojawia się moje nazwisko, PIS-owska hejciarnia rusza do boju. To jest na swój sposób urocze. Ci młodzi ludzie, opłacani po kilkadziesiąt groszy od wpisu, nazywają mnie a to Żydem, a to Białorusinem Lisienką, a to folksdojczem. Redaktor tygodnika "Newsweek" przyznał, że dawniej ostre wpisy pod jego adresem były przykre, ale teraz się tym nie przejmuje. Co więcej są dla niego napędem do działania: - To darmowa, cudowna motywacja, fantastyczne lekarstwo na zniechęcenie i znużenie. Dziennikarz zauważył też, że oprócz niego w sieci często niewybredne komentarze pojawiają się w dyskusjach o Michniku, Kuroniu czy Geremku, a to ludzie, których on szanuje. Bycie więc z nimi w jendym gronie jest dla Lisa wyróżnieniem: - Obelgi, plwociny nienawistników, są więc i nagrodą, i nobilitacją. To jest prawdziwy order zasługi. Biorę go na klatę z radością.
Lis żali się też, że jest wciąż atakowany, a hejterzy na niego wymiotują:, bo nie sympatyzuje on z partią Kaczyńskiego: - Skoro plują non stop, wymiotują na mnie bez przerwy, to może źródłem problemu nie jestem ja, ale to co mówię. Czyli prawda o tych, którzy uważają, że kto nie z PiS-em, tego zniszczymy. Przyznaje jednak, że PiS-owska nagonka go motywuje i dodaje energii.