Posiadali tablicę, generator prądotwórczy i wiertarkę. Szybko przykręcili swoje dzieło do kamienia i czekali na reakcję. Rosjanie słali noty z protestami do polskiego MSZ i też czekali na reakcję. Odzewu nie było. Ministerstwo sparaliżowane strachem przed wdową i jej środowiskiem nie zrobiło nic. "Apelowaliśmy, żeby nie burzyć spokoju wokół tej sprawy" - oznajmił wiceminister Litwin. Ostatni raz Rosjanie poruszyli tę kwestię na trzy dni przed wizytą polskiego prezydenta i zagrozili, że tablicę zdejmą. Co na to nasza dyplomacja? Nic! Dlaczego? Bo, jak obwieścił pan wiceminister:
"Rosjanie już wiele razy odstąpili od tego zamiaru, więc dlaczego nie mieliby odstąpić i tym razem". To pełna kompromitacja i trzeba się dowiedzieć, kto z personelu MSZ poniósł za ten skandal konsekwencje. Tablica nie została zainstalowana przez państwo polskie. Była prywatną inicjatywą przeprowadzoną bez porozumienia z MSZ i stroną rosyjską. Na strach polskich urzędników nałożyła się indolencja Rosjan. Zamiast zwlekać, powinni jak najszybciej w porozumieniu z władzami polskimi odkręcić to, co bez ich zgody przykręcono na kamieniu. Czekali do ostatniej chwili. No i wszyscy się doczekali.
>>> Więcej felietonów Leszka Millera
Umieszczanie tablicy w cywilizacji rozumu wygląda tak: Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda w porozumieniu z władzami ukraińskimi i polskimi uzgodnili, że Polacy ufundują tablicę ku czci pomordowanych oficerów w dawnej siedzibie NKWD w Charkowie. Zaczęto układać napis i negocjować treść ze stroną ukraińską. Napis miał być w dwóch językach, tekst musiał być krótki i trafny. Andrzej Przewoźnik reprezentujący władze polskie uzgodnił z Kijowem zaaprobowany przez obie strony tekst. Tablica została odsłonięta 2 listopada 2008 roku i nikt jej nie odkręca.
Można? Można, ale trzeba wiedzieć, że Charków, jak i Smoleńsk leżą poza granicami Rzeczpospolitej, obowiązuje miejscowe prawo, a obywatele tam mieszkający nie posługują się językiem polskim. Warto też być świadomym, że w przeciwieństwie do Polski istnieją państwa, w których nie można "spontanicznie" umieszczać krzyży, budować pomników czy stawiać tablic o dowolnej treści. Zresztą u nas pewne tablice też byłyby nie do pomyślenia. Wyobraźmy sobie, że kilkoro obywateli Izraela ze Stowarzyszenia "Jedwabne 2010" przyjechało do Polski i na ścianie przytwierdziło tablicę: Żydom - okrutnie zamordowanym przez Polaków w zamian za korzyści majątkowe - rodacy i przyjaciele. Życie takiej tablicy byłoby krótkie, a wrzask, jaki by się podniósł, łatwy do wyobrażenia.
Czemu MSZ nie reagowało na uwagi Rosjan? Bo gdyby ministerstwo porozumiało się w tej sprawie, oburzenie byłoby jeszcze większe. Zarzut, że Tusk z Sikorskim znowu sprzedali patriotycznych Polaków, atakowałby nasze zmysły od rana do nocy. Z tego powodu brak reakcji był dla Warszawy bezpieczniejszym rozwiązaniem. Lepiej przecież jeśli patrioci oburzają się na złych Rosjan niż na własny rząd, który i tak oskarżają o złowrogie rzeczy.