Bez szczególnie bystrego oka można zobaczyć, że przeciętne dochody amerykańskiego gospodarstwa domowego są dziś mniejsze niż 10 lat temu. 20 proc. najniżej sytuowanych Amerykanów zarabia dziś mniej niż w 2008 roku. W przeciwieństwie do nich 5 proc. najbogatszych Amerykanów otrzymuje o 8 proc. więcej. Kiedy Barack Obama objął swój urząd, wielu uznało, że jest to kluczowy krok na drodze do jednoczenia kraju i walki o równouprawnienie. Po ośmiu latach jego prezydentury 10 proc. Amerykanów więcej uznaje konflikty rasowe za najważniejszy problem społeczny. Jeśli do tego dodamy panoszącą się korupcję polityczną, skalę nielegalnej imigracji i niekończące się działania wojenne, to zmianę w Białym Domu widać w innym świetle. To właśnie w zmianie, a nie w kontynuacji wielu mieszkańców USA dostrzegło swoją nadzieję. Hasło Trumpa "Uczyńmy Amerykę znowu wielką" przemówiło do nich bardziej niż slogan jego konkurentki "Jesteśmy razem silni".
Reakcje w Warszawie są do bólu przewidywalne. Zwłaszcza niegdyś potężnej gazety, którą właśnie w wielkości sprzedaży doścignął "Super Express" - moje szczere gratulacje - a która uważała, że SLD mniej wolno. Dziś uznaje, że Trumpowi wolno mniej, nie tracąc żadnej okazji do przywalenia prezydentowi elektowi. Niepotrzebnie, bo oprócz głupstw Trump mówi rzeczy słuszne. Chce na nowo zdefiniować relacje USA-UE? A dlaczego nie? Uważa, że Europa powinna łożyć więcej na swoje bezpieczeństwo? Oczywiście, chociażby dlatego, że unijny PKB jest większy niż amerykański. Zamierza dialogować z Putinem i zmniejszać napięcie w relacjach z Rosją? Bardzo dobrze. Światu potrzebne jest nowe détente, a nie obsuwanie się na krawędź nuklearnej zagłady. Islamski dżihad uważa za największego wroga? Bardzo trafnie, zwłaszcza że jest to wróg ideologiczny. Trump nie jest dobry ani dla Polski, ani dla Europy? To się dopiero okaże, ale niezależnie od tego ma być przede wszystkim dobry dla Ameryki, bo to ona go wybrała.