Przypomniały mi się tamte zamierzchłe ideały, gdy przeczytałem na Facebooku wpis Andrzeja Celińskiego - człowieka dla "pierwszej Solidarności" bardzo zasłużonego. Właśnie dlatego ludzie tacy jak on i ja, pochodzący z dwóch różnych obozów politycznych, mogli ze sobą współpracować, że się szanowali, traktowali nawzajem jak partnerzy.
Dziś, gdy przegrana Bronisława Komorowskiego stała się dla Platformy Obywatelskiej bolesnym faktem, Andrzej dramatycznie woła na puszczy: "Uważam, że trzeba budować obóz demokracji. Absolutnie wspólny. Od SLD po PO. I myślę, że tak w SLD, jak i w PO tego nie rozumieją. Ch... z nimi. Oni ciągle myślą o kasie. Dla siebie. Trzeba jednak budować przeciwwagę wobec PiS. Myślicie inaczej? Czy Polak zawsze mądry, jak w dupę dostanie? Może raz wcześniej?".
Stawianie SLD pośród myślących o "kasie wyłącznie dla siebie" na równi z PO uważam za obraźliwe. Mogę przytoczyć dziesiątki dowodów, że SLD zawsze przedkładał interes państwowy nad własny, partyjny. Ale rozumiem - Celiński tak ma, jest zbudowany z emocji. Choć był kiedyś ministrem w moim rządzie, to jednak jego serce - co zrozumiałe - ciągle bije dla "swoich". Dziś stoi on na czele Partii Demokratycznej, założonej przez członków d. Unii Wolności i części członków SLD w celu odsunięcia nas od wpływów politycznych. Tym samym była to inicjatywa wroga SLD. Teraz nie jestem więc pewien, czy jego apel nie jest aby podszyty chęcią ratowania nie tyle demokracji, co PO? Mimo wszystko pobrzmiewa w nim jednak szlachetna myśl Mieczysława Rakowskiego - Celiński woła o polityczną współpracę PO i SLD. Jej podstawą powinno być wszakże "szanowanie partnera", co może być trudne. Politycy PO nie kryją bowiem, że SLD jest ostatnim rezerwuarem głosów wyborczych, które trzeba zdobyć. "Zdobyć", a nie "pozyskać, nawiązując współpracę".
Przez wiele lat Sojusz próbował nawiązać współpracę z dawną UW (protoplastką PO), czyli z ludźmi "pierwszej Solidarności". Najczęściej odpowiadano mu pogardą. Myślę, że słynne "nasz premier, wasz prezydent" poza tym, że było kapitalną, choć sytuacyjną formułą, dającą początek nowemu wspólnemu życiu dwóch światów, przy okazji wyznaczyło granicę między "nimi" a "nami". Do dziś musimy słuchać i patrzeć, jak nasi byli przyjaciele i koledzy ochoczo podejmują w interesie PO próby eliminacji SLD. I jest to dla Sojuszu poważny problem, bo rzeczywiście - dla lewicy nie jest dobrze, gdy prawica rośnie w siłę. Ale dziś tylko jedna prawica rośnie w siłę, druga zaś słabnie. Nie brak otóż w SLD myśli, że po pierwsze, łatwiej toczyć spór z jednym przeciwnikiem niż z dwoma, a po drugie, że po niezliczonych próbach zniszczenia go, Sojusz nie ma powodów, by tę słabnącą za wszelką cenę ratować. Taki jest skutek nieszanowania partnera.
Zobacz: Opinie Super Expressu. Leszek Miller: Zemsta frajerów