Bin Laden czuł taką błogość przez długie dziesięć lat. Z powodzeniem wymykał się amerykańskim tropicielom - aż do majowej nocy, gdy komandosi z Navy Seals odebrali mu życie, tak jak jego wyznawcy zabierali je innym. To, że tak długo służby najpotężniejszego państwa na świecie nie były w stanie zlikwidować swego największego przeciwnika, nie przysparzało chwały Ameryce. Ale w końcu przyszedł sukces i nawet jeśli śmierć przywódcy nie oznacza końca organizacji, to jest niemal pewne, że al Kaida nie wróci już do dawnej siły i znaczenia.
>>> Wszystkie felietony Leszka Millera
Kiedy jedni głoszą triumf sprawiedliwości, drudzy załamują ręce nad jej niedostatkiem. Nie cieszą się i nie gratulują Amerykanom. Przeciwnie, ubolewają i są rozczarowani. To zabójstwo - twierdzą. Nawet największy drań ma prawo do procesu. Misja komandosów była operacją, która powinna była doprowadzić do aresztowania terrorysty, a nie wykonania wyroku - oświadczają w świętym oburzeniu. To nic nowego. Wiele lat temu Włodzimierz Lenin ukuł określenie "pożyteczny idiota". W ten sposób określał niezbyt rozgarniętych osobników piszących na Zachodzie ciepło o rewolucji bolszewickiej i ukrywających jej niepowodzenia.
Przeczytaj koniecznie: Testament bin Ladena: Przepraszam, byłem złym ojcem
Jak widać gatunek ten nie wymarł, tylko uległ ewolucji. Właśnie wyrwał się z uśpienia, aby potraktować bin Ladena jako groźnego co prawda kryminalistę, ale nie generała prowadzącego bezlitosną wojnę. I to wojnę asymetryczną, czyli taką, gdzie jedna strona ma broń, na którą drugiej nie stać, ale ta druga nie ma skrupułów, które krępują tę pierwszą. W tej wojnie napastnicy nie atakują celów wojskowych, ale cywili. Najchętniej kobiety i dzieci. Przychodzi im to łatwo, bo nie oszczędzają także własnych pociech. W czasie walk irańsko-irackich młodzi chłopcy maszerowali przez wrogie pola minowe, z kluczykami do bram niebios na szyjach, wysłani na pewną śmierć z błogosławieństwem fanatycznych mułłów i wśród radosnego śpiewu swoich matek. To dobrze oddaje myśli bin Ladena, który uważał, że główną przyczyną niepowodzeń muzułmanów jest strach przed umieraniem w imię Allaha. "O wy, młodzi narodu. Łaknijcie śmierci, a będzie wam dane życie" - nawoływał, wskazując jednocześnie, że nie chodzi o śmierć w osamotnieniu, a w towarzystwie jak największych hufców niewiernych.
Gdyby przywódca al Kaidy został schwytany, zrodziłby się inny, poważny problem. Zakładnikami terrorystów żądających uwolnienia więźnia staliby się wszyscy ludzie zachodniej cywilizacji. Także pożyteczni idioci, którzy uważają, że zemsta islamskich fanatyków ich nie dotyczy. To jasne, że al Kaida zechce wziąć rewanż, ale nie będzie miał on już takiej dynamiki, jak byłoby to w przypadku walki o uwolnienie bin Ladena. W przeciwieństwie do różnych pięknoduchów cieszę się z jego śmierci. Nie gorszę się na metody, jakie zastosowano. Z oburzeniem trzeba reagować na terror, a nie na walkę z terrorem.