Leszek Miller przyznał, że po odejściu syna inaczej patrzy na śmierć, choć kilka lat temu - gdy zachorowała jego małżonka - pierwszy raz poczuł jej spojrzenie. - Wtedy razem z żoną podjęliśmy zaciekły bój o to, żeby wyszła z tego nieszczęścia - to się powiodło. Wtedy po raz pierwszy miałem takie wrażenie, że śmierć na nas spojrzała, ale się zawahała. Teraz się nie zawahała. To takie dogłębne poczucie niesprawiedliwości, tragedii, braku wytłumaczenia słowami, które są puste - to będzie nam towarzyszyć już - mówił były premier i przewodniczący SLD.
Rozmawiający z Millerem Robert Mazurek zauważył, że "człowiek wierzący myśli w takiej sytuacji być może o jakiejś wieczności, o kontakcie z dzieckiem gdzieś kiedyś w przyszłości". Były premier odparł, że jemu jest o tyle trudniej, że zarówno on, jak i jego syn byli ludźmi niewierzącymi. Dodał jednak coś, co może rzucić nowe światło na jego wiarę. - Przychodzą moi znajomi i mówią, że syn do nich przyszedł w nocy. Mówią mi, co im powiedział. To robi zawsze duże wrażenie - stwierdził Miller. - Ale czy skłania do jakichś refleksji, o które pan pyta? Jeszcze nie - dodał.