Miałem wrażenie, że sam umieram - Pierwszy wywiad Leszka Millera po śmierci syna

i

Autor: Piotr Grzybowski, Reporter

Spowiedź Leszka Millera po śmierci syna. Były premier: Miałem wrażenie, że sam umieram

2018-09-04 6:00

Leszek Miller w szczerym i poruszającym wywiadzie dla "Super Expressu" opowiedział o największej tragedii swojego życia. Były premier, którego ukochany syn popełnił samobójstwo, wspomina o swojej ostatniej rozmowie z Leszkiem Millerem juniorem, opowiada o relacjach z nim i mówi, że do końca życia będzie mu towarzyszyć pytanie, które zadaje sobie teraz każdego dnia. A brzmi ono: "Synu, dlaczego odszedłeś?". Cały wywiad do przeczytania poniżej. 

Super Express: - Szok, dramat, tragedia... Szukam słów, by nazwać to, co pan teraz przeżywa.
Leszek Miller: - Wielki szok, ogromny. Nie mam słów. Wciąż mam syna przed oczami, jak Leszek przychodzi do nas do domu, mówi „cześć mamo, cześć tato, co słychać, co u was”? To niewyobrażalna tragedia w moim życiu. Wraz z nim umarła część mnie...

Jak się pan dowiedział o samobójczej śmierci syna?
Byłem z żoną i wnuczką w Grecji na wakacjach. Zadzwonił do nas brat mojej żony i powiedział, że dzwoniła partnerka Leszka ze straszną wiadomością. W tym momencie ziemia osunęła mi się spod nóg. Nie uwierzyłem. Zadzwoniłem sam do partnerki syna, żeby to potwierdzić. Natychmiast wróciliśmy do Warszawy. Chcieliśmy też jak najszybciej zobaczyć syna. Chciałbym, żeby to był tylko senny koszmar…

Wciąż zadaje sobie pan pytanie: dlaczego to się stało? Czy z synem coś się działo, miał depresję i to ona mogła go doprowadzić do samobójstwa?
To pytanie będzie mi towarzyszyć i dręczyć mnie do końca życia. Coś się tam wtedy musiało stać...

Partnerka Leszka Millera juniora mówiła, że pokłóciła się z nim tego straszliwego wieczoru.
Jego partnerka była ostatnią osobą, która widziała Leszka żywego. I coś między nimi musiało się stać, co pchnęło syna do tej straszliwej decyzji. Ja sobie tego nawet nie wyobrażam, nie chcę wyobrażać. Muszę to wszystko sobie uporządkować, uspokoić się wewnętrznie. Zarówno ja jak i pani Sobkowiak (partnerka syna – red.) złożyliśmy zeznania na policji. Śledztwo jest prowadzone wnikliwie i szczegółowo. I nie wykluczają żadnego wątku. Będę czekał na jego zakończenie.

Czy podejrzewa pan dlaczego syn popełnił samobójstwo? Co mogło go do tego skłonić?
Nie chcę spekulować. Jest wstępne rozpoznanie prokuratury, że syn targnął się na życie, ale chciałbym poznać wszystkie okoliczności.

Wiedział pan o depresji syna, albo że coś się złego z nim dzieje?
Gdybyśmy coś wyczuli, że jest z nim źle, to nie wyjechalibyśmy do Grecji. A my pojechaliśmy, serdecznie żegnając się z synem i w wakacje utrzymywaliśmy z nim stały kontakt. Moja żona rozmawiała z nim telefonicznie dwa dni przed jego śmiercią, a ja cztery dni przed tą straszną niedzielą. Nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się kilka dni później. Przesyłałem Leszkowi jeszcze zdjęcia z Grecji na telefon. Gdybyśmy wcześniej zauważyliśmy niepokojące sygnały, nigdy w życiu nie wyjechalibyśmy na wakacje.

Jak wyglądała ostatnia pańska rozmowa z synem?
Opisywałem Leszkowi jak jest w Grecji, gdzie jesteśmy, jak tu pięknie. Robiłem to tym przyjemniej, bo to Leszek rekomendował nam ten ośrodek w Grecji. Mówiłem mu, że wszystko jest w porządku i jest dokładnie tak, jak mi opisywał. Że były wspaniałe warunki, jest świetnie.

A ostatnie miesiące? Jakie były wasze relacje?
Bardzo dobre. Razem jeździliśmy na rowerze, chodziliśmy na piesze wycieczki. Poza tym syn w ostatnim czasie intensywnie ćwiczył, biegał. Potrafił przejść wiele kilometrów po Lesie Kabackim. I chwalił się nam swoimi wyczynami. Często bywaliśmy u niego w domu albo on u nas. Razem oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy o literaturze. Tym bardziej nie pojmuję, jak mogło dojść do tej straszliwej tragedii. To wszystko jest trudne do przeżycia tym bardziej, bo jego śmierć był nagła, niespodziewana.

Byliście przyjaciółmi?
Przeżyliśmy razem 48 lat i – jak to w życiu – były chwile przyjemne i mniej przyjemne. Byliśmy bardzo zżyci ze sobą. Pamiętam jak brał ślub ze swoją byłą już niestety żoną, jak urodziła się wnuczka Monika. Ale najprzyjemniejsze chwile były wtedy, kiedy jeszcze razem jeździliśmy na nartach, uwielbiał też nurkować. A ostatnio mieliśmy wspólne wypady rowerowe. Leszek uwielbiał gotować i zapraszał nas często na obiady. To wszystko odbywało się w miłym nastroju.

Co by pan zrobił, gdyby pan mógł cofnąć czas?
Gdybyśmy z żoną zauważyli u syna coś złego, nigdzie byśmy nie jechali. A ponieważ dawno nie byliśmy z wnuczką na żadnym wyjeździe więc uważaliśmy, że powinniśmy pojechać do Grecji. Syn popierał ten pomysł, a sam nie mógł jechać. Nie wyobrażaliśmy sobie, że w Grecji dosięgnie nas taka straszliwa wiadomość. Zrobiłbym wszystko, żeby móc cofnąć czas, żeby syna uratować, pomóc mu. Leszek był naszym jedynakiem i bardzo go kochaliśmy i nadal będziemy go kochać, mimo że nie żyje. Każdy kto traci swoje dziecko, dopiero wtedy może ocenić, jaki to jest potworny ból nie do zniesienia i jakie to straszne przeżycie. Człowiek ma wtedy takie wrażenie, że sam umiera. I bezlitosna śmierć nie tylko zabiera dziecko, ale też część każdego z nas.

Jak to wszystko znosi Monika, czyli córka pańskiego syna?
Dla niej to też ogromny ból i cios. Strasznie to znosi. Ktoś, kto tego nie przeżyje, nie zdaje sobie sprawy, jaki to jest potworny ból. Otrzymuję dużo sygnałów, m.in. że czas leczy rany… Ale są takie rany, których uleczyć się nie da. Byłem zaskoczony, kiedy zadzwonił do nas kardynał Konrad Krajewski z Watykanu i w imieniu papieża powiedział, że będzie się modlił w intencji naszego syna. To było dla nas bardzo poruszające.

Wie pan, jak układało się między synem i jego partnerką? 
Nie chcę się w tej sprawie wypowiadać, bo jak sądzę, to jest przedmiotem dochodzenia. Kiedyś może jak przyjdzie czas, to szerzej się wypowiem na ten temat. Ale teraz powiem tyle, że moja żona i ja patrzyliśmy na związek syna z nową partnerką bardzo krytycznym okiem. Może kiedyś będę mógł powiedzieć więcej. Ich związek trwał z przerwami od czterech lat. Rozchodzili się, a to znowu się schodzili…

Żałował pan, że syn rozwiódł się z żoną Ireną?
Żałowałem. Wolałbym, żeby się nie rozwodzili, ale tak to bywa w życiu. Cóż ja mogłem zrobić wtedy… Ale ich rozstanie nastąpiło w bardzo pokojowy sposób. Wie pan: chciałbym, żeby śmierć mojego syna była sennym koszmarem w tym sensie, że mi się to wszystko śni i za chwilę się obudzę, a syn powita nas radosnym okrzykiem „cześć, tato!”. I w dalszym ciągu nieustannie mam wrażenie że śmierć mojego syna to senny koszmar. To straszne.

Zna pan wyniki sekcji zwłok syna?
Nie widziałem ich jeszcze. Powiedziano mi tylko, że ze wstępnych ustaleń wynika, że syn popełnił samobójstwo, ale prokuratura nie wyklucza żadnej innej możliwości.

W tej całej tragedii otrzymał pan bardzo duże wsparcie nie tylko od najbliższych, ale i polityków i to niekoniecznie z obozu lewicy.
I za te wyrazy wsparcia serdecznie dziękuję. Chciałbym podziękować przy tym za tysiące dobrych słów, które do nas dotarły. Za wsparcie. Otrzymaliśmy dużo różnych telefonów od ludzi wierzących, którzy wiedzą, że syn nie był osobą wierzącą. Otrzymałem kondolencje od pani wicepremier Beaty Szydło, pani minister Beaty Kempy, premiera Mateusza Morawieckiego, prezydenta Andrzeja Dudy, Donalda Tuska i Aleksandra Kwaśniewskiego, który nie mógł być na pogrzebie, bo przebywał za granicą. To jest dla mnie krzepiące, że na chwilę podziały polityczne odeszły na dalszy plan. 

Rozmawiał: KAMIL SZEWCZYK