Jej program był sensowny - uczynienie życia łatwiejszym, przyjaznym obywatelowi. Jak to zrobić, nie zmieniając pętającego większość inicjatyw prawa? Gdyby jej postulaty nie były trafne, nie byłyby podkradane przez wielkich tej kampanii i powtarzane jak własne. No, ale jak już to wszystko powiedziała, to zniknęła. Aktywność, zresztą nieprzesadna, na Twitterze to za mało.
Kolejnym poważnym błędem było odcinanie się od SLD. Założenie, iż pozyskanie elektoratu SLD będzie stosunkowo łatwe i należy w związku z tym zabiegać o innych wyborców, nie przyniosło oczekiwanego efektu. Młodych nie porwała, a elektorat tradycyjny zraziła.
Żeby jednak oceniać dr Ogórek sprawiedliwie, nie można zapominać, że od początku spotkała się z furiackim atakiem kompleksu polityczno-medialnego. Niestety, część mediów już dawno bez skrępowania przejęła barwy największych graczy politycznych. Nie oszczędzały pani Ogórek. Zwłaszcza na początku, gdy wniosła ze sobą powiew świeżości w konfrontacji z pachnącą naftaliną osobowością urzędującego prezydenta. Wyciągano jakieś garnki, próbowano nawet dobrać się do dziecka. Największe dziennikarskie nazwiska prześcigały się w brutalnych złośliwościach. Nawałnica zelżała, gdy pani Ogórek na trwale zajęła w sondażach miejsce w okolicy 3 proc.
Trzecim powodem niepowodzenia były pieniądze. Po szaleństwach Grzegorza Napieralskiego, który pięć lat temu na swoją kampanię prezydencką, a potem na kampanię parlamentarną przepuścił nasze "rodowe srebra", czyli pieniądze uzyskane ze sprzedaży budynku na Rozbrat, do tej pory nie możemy się podnieść. Dlatego to, co mogliśmy wyłożyć na kampanię dr Ogórek, to była kropla w morzu pieniędzy, jakimi dysponował broniący posady prezydent.
I na koniec, ale nie na końcu - to nieprawda, że polityka nie zna przyjaźni, nie praktykuje lojalności. To są widoczne gołym okiem atuty naszej konkurencji. Nie znam przypadków, by członek PiS, PO czy PSL publicznie ogłaszał, poczytując sobie to zresztą za "odwagę", wyrażania własnego zdania, że nie głosował na kandydata popieranego przez swoją partię. Takiej schizofrenii nie doświadcza żadne inne środowisko poza naszym. No, ale natury koniunkturalne to mają do siebie, że na wszelki wypadek nie chcą palić mostów tam, gdzie jeszcze są, ale jednocześnie nowym projektom politycznym, mnożącym się niemal co dnia, chcą zademonstrować gotowość do użycia. Tak jakby w zbliżających się wyborach parlamentarnych chcieli wystąpić na dwóch listach naraz. Niczym pretendenci do studiów, na wszelki wypadek składający aplikację na kilka kierunków, bo "gdzieś się załapię". To jednak nie to samo. "Zapobiegliwy student", jak mu się nie uda, straci co najwyżej rok swojego życia. "Zapobiegliwy" polityk, zabiegający o szanse wyborcze w konkurencyjnych środowiskach, traci twarz. Na zawsze.
Zobacz też: Magdalena Ogórek pogrążyła SLD